Powrót do grzechów przeszłości
Polska to taki
kraj, któremu udaje się niekiedy wejść na ścieżkę modernizacji, przybliżającą do wspólnoty narodów
stanowiących twardy trzon ludzkiej cywilizacji. Zdarzało się w dziejach naszego
kraju nielicznym, światłym elitom skierować społeczną inicjatywę, do działań na rzecz uwolnienia polskiego,
zapyziałego zaścianka, od zasłaniających
widok na świat oparów mistycyzmu i kołtuństwa oraz do wydobycia się z
technologicznego zacofania. Historia uczy nas, że rozwój cywilizacji nie toczy
się w ruchu jednostajnie przyspieszonym, lecz kluczy czasem leniwie przez
meandry zastoin, żeby niespodziewanie runąć do przodu z siłą wodospadu. W
krajach nadających tempo modernizacji zdarzały się także okresy stagnacji, bywało
też, że ślepy los włączał tam wsteczny bieg. Regułą były jednak tendencje
rozwojowe, a smuta i bierność bywały owszem, ale jako krótsze lub dłuższe
przerywniki w procesie rozwoju. Kilka kroków do przodu, jeden wstecz, tak w
uproszeniu to wyglądało w centrum protestanckiego świata. Rzeczpospolitą
zaś cechowała odwrotność tego procesu.
Kryzys był regułą, a przyspieszenie wyjątkiem. Właśnie dlatego po dziś dzień
wleczemy się permanentnie w ogonie zachodniej cywilizacji.
Niech przemówią fakty. Żeby nie sięgać zbyt daleko,
osławiona demokracja szlachecka była niczym innym jak ustrojem niewolniczym. W
czasie kiedy zachodni europejczycy kolonizowali zamorskie kraje, a swój lud
wyzwolili z poddaństwa i pańszczyzny, polscy panowie, jak najbardziej patrioci i katolicy, trzymali
chłopstwo w karbach niewolnictwa. Wychwalani dziś właściciele urokliwych,
polskich dworków czerpali swój dobrostan z krwawicy ciemiężonych i pozbawionych
podstawowych praw chłopów. Spoiwem tego haniebnego procederu była niestety, jak
byśmy to dziś nazwali, społeczna nauka Kościoła, błogosławiąca system
społecznych nierówności, jako rzekomo boski porządek. Nawet wtedy, kiedy
zaborcy, mimo niechęci polskich panów, dokonali
uwłaszczenia umęczonych chłopów,
owi pobożni szlagoni zamiast pieniędzmi płacili najemnikom kuponami do
własnych wyszynków, gdzie wynajęci arendarze poili ich okowitą pędzoną w
pańskich gorzelniach. Czy to nie tu należałoby szukać w dużej części korzeni
sławnego w Europie polskiego alkoholizmu, który w naszych czasach wprowadza w
miarę regularnie w „baśniowy” nastrój większość Polaków, nieletnich nie
wyłączając?
To zadziwiające, ale w naszym sarmackim, zacofanym zaścianku
zdarzały się niekiedy dni chwały, choć zapału na ogół nie starczało, żeby
dokończyć dzieła zapoczątkowane przez nielicznych pasjonatów, widzących
znacznie dalej niż za rubieże szlacheckiej zagrody. Takim intelektualnym zrywem
było dzieło Sejmu Czteroletniego, czyli 3 Majowa Konstytucja. Niestety zaraz
potem nastąpiła Targowica wyrychtowana przez patriotycznych i bogobojnych, a
jakże magnatów, a tuż po niej definitywna utrata niepodległości. Minął z
okładem wiek, gdy po rozpadzie europejskiego zamordyzmu, na fali powojennych zmian udało się elitom
skleić państwo polskie z ziem wyrwanych osłabionym, przeżywającym krach
militarny i gospodarczy ościennym zaborcom. Niestety Józef Piłsudski wysiadł
zbyt wcześnie z tramwaju Socjalizm, a
trzeba było uczcić Niepodległość i jechać dalej. Entuzjazmu, a potem
cierpliwości do wprowadzenia demokracji i budowy społeczeństwa obywatelskiego
starczyło na zaledwie 8 lat, i to z przerwami na prowadzenie potępieńczych
swarów między skonfliktowanymi obozami politycznymi.
Krwawy przewrót majowy 1926 roku wydał Polskę pod dyktat
twardej prawicy. Wprawdzie proces modernizacji gospodarczej trwał nadal, ale
był znacznie spowolniony, a powszechna korupcja wśród politycznych elit,
widoczna szczególnie w sektorze wojskowo-zbrojeniowym bezlitośnie osłabiała państwo, powstrzymując
rozwój społeczno- gospodarczy. Skutek był taki, że po niespełna dwudziestu
latach uboga i zacofana II Rzeczpospolita nie miała żadnej szansy w starciu z
agresywnymi sąsiadami, a ci którzy
mienili się największymi patriotami uciekli w popłochu przez Zaleszczyki do
Rumunii i dalej na Zachód pozostawiając opuszczony naród na pastwę hordom
najeźdźców. Próby modernizacji były także podejmowane w Polsce Ludowej,
niektóre z powodzeniem, jak powojenna odbudowa i uprzemysłowienie kraju,
wielkie inwestycje w sferze kulturalno-oświatowej. Skończyło się jednak
upadkiem autorytarnego systemu z powodu jego skrajnej niewydolności
gospodarczej i rosnących dysproporcji między siermiężnym poziomem życia Polaków
w porównaniu do wysokiej stopy życiowej
społeczeństw bogatego Zachodu.
Upadek sowieckiego
supermocarstwa przyniósł Polsce kolejną, być może niepowtarzalną sposobność na modernizację. Ta szansa
powstała po dołączeniu do Zachodniego Świata, gdzie nasz kraj w dobrze pojętym,
społecznym interesie powinien na długo zakotwiczyć, wykazując determinację do
włączenia się w orbitę nowoczesności, innowacyjności, kreowania i wdrażania
nowych technologii oraz postępowych zasad współżycia między ludźmi. W pewnym
stopniu tak się stało dzięki przekazaniu części suwerenności unijnym organom w
Brukseli, oraz wielkim pieniądzom/
głownie niemieckim/ płynącym ze stolicy zjednoczonej Europy na przystosowanie
naszej infrastruktury do tamtejszych wymogów i unowocześnienie zacofanego
technicznie rolnictwa. Udało się, bo
obstrukcyjne formacje polityczne miały dość solidnie związane ręce prawem unijnym,
co powstrzymywało całkiem skutecznie próby
psucia państwa przez mocno zakorzenione w polskiej świadomości rozłogi destrukcyjnego i gnuśnego sarmatyzmu.
Nie udało się niestety raz na zawsze przeorientować polityki
zagranicznej Polski w kierunku twardego jądra zachodniej cywilizacji. Po
zdjęciu autorytarnych wędzideł obudziły się drzemiące przez lata sarmackie
ciągoty do powrotu na pogranicze cywilizacji, podbudowane nostalgią za ckliwą
apoteozą kresowości, owych sielskich widoków, rodaków chodzących w łapciach i
mieszkających pod malowniczymi strzechami, za krypami ”Marynarki Wojennej” na
tonącym w błocie Polesiu, Ligą Morską i Kolonialną z mrzonkami o koloniach na
Madagaskarze. Krótko mówiąc powstał obóz polityczny z mitem założycielskim
Polski od morza do morza, skupiony wokół konserwatywnego duchowieństwa,
ukształtowanego na wzór poprzedników toczących walkę z aparatem państwa
komunistycznego, dążącego do marginalizacji religii i wpływów Kościoła w
społeczeństwie. Wprost niebywały wzrost znaczenia Kościoła katolickiego po
ostatecznym upadku komunizmu zaowocował wielką ofensywą katolickich hierarchów
w kierunku podporządkowania sobie
państwa. Przejawia się to głównie w naciskach na przystosowanie prawa państwowego
do założeń katolickiej doktryny wiary, w imię dogmatu o nadrzędności moralności
katolickiej w stosunku do innych norm etycznych, prymatu społecznej nauki Kościoła oraz
wykorzystania państwowego aparatu przymusu do siłowego szerzenia ewangelizacji.
W myśl biskupów państwo i Kościół mają stanowić jedność, przy prymacie władzy
kościelnej nad świecką, oczywiście.
W jednej swoich książek wspomniałem autentyczne wydarzenie
lokalne z końca XIX wieku, kiedy to pewien światły proboszcz podstępem oczyścił
głowy swoich parafian z kołtunów, które hodowali przez całe życie i z
determinacją znosili mino wielu z tego powodu trapiących ich dolegliwości .
Kołtun tworzył się z włosów niestrzyżonych,
zlepionych brudem, objętych wszawicą. Lud wierzył, że jest on dziełem
szatana, a kto go usunie z głowy zostanie pokręcony i więcej chodzić nie
będzie. Pomocnicy księdza oszukali Złego upalając wiernym skołtunione włosy
sierpem rozgrzanym w ognisku płonącym na poświęconej, kościelnej ziemi. Szatan
jednak nie dał za wygraną i przeniósł kołtun do wnętrza głowy, gdzie do dziś
pozostaje, wychylając się często, gęsto na Boży świat. Od pewnego czasu można
własnie zaobserwować wielki renesans sarmackiej kołtunerii w każdej niemal
dziedzinie życia naszego społeczeństwa,
ze szczególnym wskazaniem na politykę.
Po dwudziestu sześciu latach dominacji postsolidarnościowych
kombatantów Polska pilnie potrzebuje rzeczywistej, zdrowej, odświeżającej
zmiany, ale nic z tego, bo brakuje nam zdrowej socjaldemokratycznej
alternatywy, choćby takiej jak w Niemczech.
Rządząca dwie kadencje centroprawicowo-liberalna koalicja powinna
odpocząć w opozycji i przemyśleć jak to się stało, że rozwojowi naszej
gospodarki towarzyszyła stała tendencja do pogłębiania nierówności społecznych.
Któż jednak miałby ją zastąpić w dziele zachodnioeuropejskiej integracji?
Dobrego wyboru niestety nie ma. Do władzy z siłą tsunami prze niesiona na
falach demagogii i populizmu bogoojczyźniana, sarmacka prawica.


Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna