Młyny wyborcze
Dzień, w którym Kaczyński, z Millerem wezwali do
unieważnienia niekorzystnych dla nich wyborów samorządowych może być początkiem
pełzającej, antydemokratycznej rewolucji w Polsce. Pierwszym jej elementem był
zajazd na siedzibę Państwowej Komisji Wyborczej zorganizowany przez radykalne
odłamy prawicy zorganizowany i dowodzony przez znanych awanturników
politycznych między nimi: Wiplera, Brauna i Ewę Stankiewicz. Zabrakło szybkiego
i skutecznego działania organów odpowiedzialnych za ład i bezpieczeństwo, co
nie wystawia dobrego świadectwa naszemu państwu. Kiedy przestraszeni nie na
żarty sędziowie sporządzili oświadczenie o wstrzymaniu działalności tego organu
w trakcie obliczania wyników wyborów, ruszyła wreszcie spóźniona interwencja
policji. Pobity uprzednio przez policjantkę podczas wywołanej w Warszawie
pijackiej burdy poseł Wipler, tym razem przezornie wcześniej upuścił trefne
miejsce,reżysera Brauna wynieśli z budynku policjanci, a dziennikarka Gazety
Polskiej po zatrzymaniu rzekomo zachorowała. Widocznie zanadto wyczerpała swoje
siły i nadszarpnęła zdrowie, biorąc udział w szturmie i wyważaniu drzwi do
budynku Krajowego Biura Wyborczego.
Następnego dnia szczwany jak Lis Witalis prezes PiS-u wydał
oświadczenie odcinające się od chuligańskich wybryków prawicowych jastrzębi i o
to chodziło. Podburzyć narwańców do chuligańskich wybryków przeciw politycznym
przeciwnikom i przyglądać się z boku, jak rozwija się akcja, a d czasu do czasu
dolewać oliwy do ognia. Pobudzeni emocjonalnie wyznawcy Kaczyńskiego podnieśli
lament nad wygranymi przecież formalnie przez „Prawo i Sprawiedliwość wyborami.
A to, dlatego, że stracone przez wrogą Platformę głosy nie padły ich łupem,
lecz pozyskane zostały przez rządowego koalicjanta Polskie Stronnictwo Ludowe,
które wynikiem blisko 24 % głosów odniosło historyczny sukces. Dążąca od lat do
władzy agresywna pisowska prawica, po raz kolejny odbiła się od szklanego
sufitu i nadal pozostaje poza orbitą realnej władzy w województwach, a
perspektywa zwycięstwa w przyszłorocznych wyborach prezydenckich i
parlamentarnych cofnęła się daleko za polityczny horyzont. Pozostaje, więc
PiS-owi wzmocnić brudną grę obliczoną na destabilizację państwa, z nadzieją na
przechwycenie władzy po zdemolowaniu politycznych przeciwników. Jedynie taka strategia
może im przynieść sukces, bowiem odsądzanie polityków innych opcji od czci i
wiary, a nawet kreowanie ich na zdrajców i zaprzańców praktycznie zamyka
pisowcom drogę do zawierania powyborczych koalicji.
Czyja wina, gdzie przyczyna? – należałoby zawołać w obliczu
blamażu wybitnych polskich prawników, od lat zasiadających w Państwowej Komisji
Wyborczej. Otóż to. Wygląda na to, że czcigodne te osoby od pewnego czasu
zadawalają się właśnie zasiadaniem i kontemplacją własnej ważności i nie
przykładają się do organizatorskiej roboty. Być może należy tak zmienić statut
tego organu, żeby do podejmowania decyzji o informatyzacji obsługi aktu
wyborczego dopuścić również fachowców w tej dziedzinie. Jest to pożądane tym
bardziej, że wiek tych znakomitych w swej dziedzinie sędziów, delegowanych
przez trzy najważniejsze polskie trybunały, może nasuwać wątpliwości, co do ich
kompetencji i wiedzy w zakresie nowoczesnych technik komputerowych i
informatycznych. Dymisje złożone przez członków tej niesłychanie ważnej komisji
otwierają pole do takich zmian. Poprawa działania komisji i zmiany w ordynacji
wyborczej powinny być przedmiotem szerokiej, społecznej debaty. Nie powinna ona
jednak odbywać się na ulicach w blasku ognistych rac, podczas ogłuszającego
huku petard.
Nie da się jednak obronić pisowskiej tezy o totalnym
wypaczeniu wyników ostatnich wyborów, choć nie da się też wykluczyć, że doszło
w nich do dość dużej liczby nieprawidłowości, a nawet drobnych przekrętów.
Należy jednak pamiętać, że cudom nad urnom powinny skutecznie zapobiegać
przepisy o obsadzaniu składów komisji wyborczych. W każdej z nich ma prawo
zasiadać przedstawiciel komitetu wyborczego, którego kandydaci znaleźli się na
listach wyborczych w danym okręgu. Trudno przyjąć do wiadomości, że delegowane
do komisji osoby nie potrafiły skutecznie strzec prawidłowości samego aktu
głosowania, a później w czasie liczenia głosów interesów swoich mocodawców i
dopuściły do takich wyborczych oszustw, które mogłyby mieć wpływ na
sfałszowanie ostatecznych wyników. Co w takim razie robili w lokalach
wyborczych mężowie zaufania? Mądre przysłowie mówi: Kijem tego, co nie pilnuje
swego. Pozostaje wiec zapytać pana prezesa, Kaczyńskiego. Jak to się stało, że
kilkudzięciotysięczna armia pisowskich działaczy nie zdołała zapobiec
oszustwom, o których on publicznie mówi? I jeszcze jedno. Czy partii, która tak
łatwo daje się oszukiwać można powierzyć władzę? Czy takie rozwiązanie będzie
korzystne dla naszego kraju? Te pytania to czysta retoryka, bo Jarosław
Kaczyński miał dość politycznej mocy, żeby nie dopuścić do sfałszowania wyborów
na swoją niekorzyść, ale nie przepuści tak doskonałej okazji, sprokurowanej
słabością ważnego organu państwa, do wygenerowania politycznych korzyści dla
siebie, To woda na jego młyn, bo w politycznej destrukcji jest on prawdziwym
mistrzem.


Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna