piątek, 22 maja 2015

Rzeczpospolita patologiczna



W czasie cyklicznych kampanii wyborczych media szybciej biją informacyjną pianę, zamieniając zwiększone pobudzenie ludu medialnego na tłuste zyski ze skrzekliwych, cudacznych reklam. Telewizyjne programy informacyjne składają się teraz bez reszty z reklamowych spotów, wypełnionych przemiennie zachęcaniem do zakupów dóbr wszelakich, lub wyboru któregoś z amatorów do zakwaterowania w znanym lokalu na Krakowskim Przedmieściu, na najbliższe 5 lat. Oferowani w mediach kandydaci do najwyższego urzędu w państwie mają tyle samo rzekomych zalet i ukrytych wad, co towary i usługi, dla których handlarze usilnie poszukują nabywców. O ile jednak wszystkie reklamowane produkty, w większości całkiem zbędne,  możemy także kupić na kredyt, to pretendenci ubiegający się o pałacowy wikt i opierunek sami zabiegają o kredyt zaufana u potencjalnego elektoratu.

Oba odłamy postsolidarnościowej klasy politycznej prężą się,  wystawiając harcowników skaczących sobie niekiedy do gardeł w bezlitosnej walce o pełnię władzy w kraju nad Wisłą  zamieszkałym przez trzydzieści kilka milionów obywateli, zdeterminowanych do wyrwania jak największej dla siebie porcji z tak zwanego dochodu narodowego. Suwereni III i IV RP nadal monopolizują lwią część poparcia ze strony czynnego elektoratu, zapewniając Bronisławowi Komorowskiemu i Andrzejowi Dudzie blisko 70 % głosów w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Te kilkanaście milionów obywateli głosujących na kandydatów PiS i Platformy reprezentuje sytą i dobrze ustawioną część narodu, beneficjentów zainicjowanej przez „Solidarność” transformacji ustrojowej. Pisowska część elit, spóźniona na starcie po pieniądze i przywileje, nie zadowala się pośledniejszym segmentem publicznego tortu i  z siłą wodospadu naciera na rządowe szańce obsadzone przez platfomersów wspomaganych przez sojuszników z  Polskiego Stronnictwa Ludowego. O dostępie do fruktów decyduje karta wyborcza. Dlatego kasta polityczna gros swoich wysiłków i czasu przeznacza na permanentną kampanię wyborczą, skapaną w zalewie obietnic wszelakiego dobra dla wszystkich obywateli zdolnych do pochylenia nad urną wyborczą.

Obiecują, że nadal będą obiecywać. Trudno się więc dziwić, że brak woli i czasu nie starcza na budowanie mądrych scenariuszy rozwoju i na sprawne zarządzanie państwem.  Czy można  liczyć na troskę o dobro wszystkich obywateli ze strony ludzi, którzy na pierwszym planie maja własne dobro i dobrostan klienteli, której poparcie utrzymuje ich u steru państwowej nawy? Niestety nie. Nasz kraj po dołączeniu do zachodniego świata rozwija się, a nawet bogaci. Nie ma nic wspólnego z prawdą pisowska propaganda o wygaszaniu Polski. Tyle tylko, że społeczeństwo gwałtownie się rozwarstwia. Ważniejszy od ideologicznego podziału na wschodnia Polski na wschodnią,  ”bogoojczyźnianą” i zachodnią, „libertyńską”  jest podział na Polską sytą i głodną. Na kpiny zakrawa zapis w konstytucji o państwie prawa realizującym zasady sprawiedliwości społecznej, a także ten o społecznej gospodarce rynkowej. Wprawdzie mamy państwo prawa, ale to prawo jest tak pomyślane, żeby służyć bogatym i ułatwiać wyzysk człowieka przez człowieka. Zwykły obywatel jest wydany na niełaskę wielkich korporacji. Z roku na rok rosną pokłady oszustwa, a sidła wyłudzeń gęsto oplatają społeczną tkankę. Co gorsze bezprawie przerasta tkankę samego państwa. Komornicy w biały dzień okradają bogu ducha winnych obywateli, a sądy chroniące bogatych przestępców wsadzają do więzienia niepełnosprawnego za kradzież wartego dwa złote batona.


Procentowy system rewaloryzacji rent i emerytów wciąż pogłębia rozwarstwienie dochodów wśród tej grupy obywateli. Hańbą dla dobrze dziś ustawionych kombatantów strajkowego zrywu historycznej „Solidarności” są tak zwane umowy śmieciowe i bezsilność pracowników wobec wyzysku ze strony potęgi chciwego i bezlitosnego biznesu. W tamtym, na szczęście upadłym systemie społecznym wyzyskiwany i oszukiwany przez komunistycznych kacyków świat pracy próbował cyklicznie zerwać pęta, doprowadzając do antyrządowej, często krwawej rewolty. Dziś wkurzeni na wiarołomnych polityków obywatele mogą na szczęście skorzystać z karty wyborczej, żeby wyrazić im swoje wotum nieufności. Ostrzegawcze, antysystemowe  sukcesy wyborcze: Andrzeja Leppera i  Janusza Palikota rozmyły się, niestety  w politycznym establishmencie, lecz obecny zryw młodych wyborców wywołany przez rockmana Pawła Kukiza może być początkiem systemowego przewrotu. Najwyższy czas, coś zmienić, żeby zapobiec , bardzo prawdopodobnym zamieszkom mogących zrujnować państwo. Trzeba podjąć działania w kierunku zmiany szkodliwej, społecznej mentalności,  dążenia do osiągnięcia materialnego sukcesu za wszelką cenę. Wiele będzie zależeć od wyłonienia takich przedstawicieli do organów państwa, którzy wykażą maksimum dobrej woli i siły sprawczej.  Jednak nie powiedzie się to bez włączenia się intelektualnych elit do kształtowania modelu pozytywnego, społecznego działania. Bez porzucenia kłamstw i mowy nienawiści nadal pozostaniemy w klinczu pisowsko-platformerskim. Bez zmiany w retoryce, opowiadającego się dziś za jedną partią Kościele niemożliwy będzie społeczny dialog. Bez tych działań i bez zmiany w polityce informacyjnej czołowych mediów, lansujących dziś kontrowersyjne treści i osoby z życia publicznego w pogoni za dochodami z reklam,  każda próba stworzenia nowego, przyjaznego wszystkim ludziom systemu społecznego na pewno się nie uda.

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna