Rzeczpospolita patologiczna
W czasie cyklicznych kampanii wyborczych media szybciej biją
informacyjną pianę, zamieniając zwiększone pobudzenie ludu medialnego na tłuste
zyski ze skrzekliwych, cudacznych reklam. Telewizyjne programy informacyjne
składają się teraz bez reszty z reklamowych spotów, wypełnionych przemiennie
zachęcaniem do zakupów dóbr wszelakich, lub wyboru któregoś z amatorów do
zakwaterowania w znanym lokalu na Krakowskim Przedmieściu, na najbliższe 5 lat.
Oferowani w mediach kandydaci do najwyższego urzędu w państwie mają tyle samo
rzekomych zalet i ukrytych wad, co towary i usługi, dla których handlarze
usilnie poszukują nabywców. O ile jednak wszystkie reklamowane produkty, w
większości całkiem zbędne, możemy także
kupić na kredyt, to pretendenci ubiegający się o pałacowy wikt i opierunek sami
zabiegają o kredyt zaufana u potencjalnego elektoratu.
Oba odłamy postsolidarnościowej klasy politycznej prężą się,
wystawiając harcowników skaczących sobie
niekiedy do gardeł w bezlitosnej walce o pełnię władzy w kraju nad Wisłą zamieszkałym przez trzydzieści kilka milionów
obywateli, zdeterminowanych do wyrwania jak największej dla siebie porcji z tak
zwanego dochodu narodowego. Suwereni III i IV RP nadal monopolizują lwią część
poparcia ze strony czynnego elektoratu, zapewniając Bronisławowi Komorowskiemu
i Andrzejowi Dudzie blisko 70 % głosów w pierwszej turze wyborów prezydenckich.
Te kilkanaście milionów obywateli głosujących na kandydatów PiS i Platformy
reprezentuje sytą i dobrze ustawioną część narodu, beneficjentów zainicjowanej
przez „Solidarność” transformacji ustrojowej. Pisowska część elit, spóźniona na
starcie po pieniądze i przywileje, nie zadowala się pośledniejszym segmentem publicznego
tortu i z siłą wodospadu naciera na
rządowe szańce obsadzone przez platfomersów wspomaganych przez sojuszników
z Polskiego Stronnictwa Ludowego. O
dostępie do fruktów decyduje karta wyborcza. Dlatego kasta polityczna gros
swoich wysiłków i czasu przeznacza na permanentną kampanię wyborczą, skapaną w
zalewie obietnic wszelakiego dobra dla wszystkich obywateli zdolnych do
pochylenia nad urną wyborczą.
Obiecują, że nadal będą obiecywać. Trudno się więc dziwić,
że brak woli i czasu nie starcza na budowanie mądrych scenariuszy rozwoju i na
sprawne zarządzanie państwem. Czy
można liczyć na troskę o dobro
wszystkich obywateli ze strony ludzi, którzy na pierwszym planie maja własne
dobro i dobrostan klienteli, której poparcie utrzymuje ich u steru państwowej
nawy? Niestety nie. Nasz kraj po dołączeniu do zachodniego świata rozwija się,
a nawet bogaci. Nie ma nic wspólnego z prawdą pisowska propaganda o wygaszaniu
Polski. Tyle tylko, że społeczeństwo gwałtownie się rozwarstwia. Ważniejszy od
ideologicznego podziału na wschodnia Polski na wschodnią, ”bogoojczyźnianą” i zachodnią,
„libertyńską” jest podział na Polską
sytą i głodną. Na kpiny zakrawa zapis w konstytucji o państwie prawa
realizującym zasady sprawiedliwości społecznej, a także ten o społecznej
gospodarce rynkowej. Wprawdzie mamy państwo prawa, ale to prawo jest tak
pomyślane, żeby służyć bogatym i ułatwiać wyzysk człowieka przez człowieka.
Zwykły obywatel jest wydany na niełaskę wielkich korporacji. Z roku na rok
rosną pokłady oszustwa, a sidła wyłudzeń gęsto oplatają społeczną tkankę. Co gorsze
bezprawie przerasta tkankę samego państwa. Komornicy w biały dzień okradają
bogu ducha winnych obywateli, a sądy chroniące bogatych przestępców wsadzają do
więzienia niepełnosprawnego za kradzież wartego dwa złote batona.
Procentowy system rewaloryzacji rent i emerytów wciąż
pogłębia rozwarstwienie dochodów wśród tej grupy obywateli. Hańbą dla dobrze
dziś ustawionych kombatantów strajkowego zrywu historycznej „Solidarności” są
tak zwane umowy śmieciowe i bezsilność pracowników wobec wyzysku ze strony
potęgi chciwego i bezlitosnego biznesu. W tamtym, na szczęście upadłym systemie
społecznym wyzyskiwany i oszukiwany przez komunistycznych kacyków świat pracy próbował
cyklicznie zerwać pęta, doprowadzając do antyrządowej, często krwawej rewolty.
Dziś wkurzeni na wiarołomnych polityków obywatele mogą na szczęście skorzystać
z karty wyborczej, żeby wyrazić im swoje wotum nieufności. Ostrzegawcze, antysystemowe sukcesy wyborcze: Andrzeja Leppera i Janusza Palikota rozmyły się, niestety w politycznym establishmencie, lecz obecny
zryw młodych wyborców wywołany przez rockmana Pawła Kukiza może być początkiem
systemowego przewrotu. Najwyższy czas, coś zmienić, żeby zapobiec , bardzo
prawdopodobnym zamieszkom mogących zrujnować państwo. Trzeba podjąć działania w
kierunku zmiany szkodliwej, społecznej mentalności, dążenia do osiągnięcia materialnego sukcesu za
wszelką cenę. Wiele będzie zależeć od wyłonienia takich przedstawicieli do
organów państwa, którzy wykażą maksimum dobrej woli i siły sprawczej. Jednak nie powiedzie się to bez włączenia się
intelektualnych elit do kształtowania modelu pozytywnego, społecznego działania.
Bez porzucenia kłamstw i mowy nienawiści nadal pozostaniemy w klinczu
pisowsko-platformerskim. Bez zmiany w retoryce, opowiadającego się dziś za
jedną partią Kościele niemożliwy będzie społeczny dialog. Bez tych działań i
bez zmiany w polityce informacyjnej czołowych mediów, lansujących dziś
kontrowersyjne treści i osoby z życia publicznego w pogoni za dochodami z
reklam, każda próba stworzenia nowego,
przyjaznego wszystkim ludziom systemu społecznego na pewno się nie uda.


Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna