Trzeci Rzym -część I
Moskwa.
Reprezentacyjna sala na Kremlu wypełniona setkami bojarów współczesnej
Rosji. Otwierają się złocone odrzwia, a butnie brzmiący głos zapowiada wejście
następcy wszechwładnych carów i groźnych, sowieckich sekretarzy. – Władimir
Władymirowicz Putin. Witany salutem paradnie ubranej straży wchodzi niewysoki,
wybotoksowany na gładko, współczesny car budzącego się z postsowieckiego
letargu Imperium, z konsekwencją i pietyzmem budowanego na ruinie upadłego
onegdaj Związku Radzieckiego. Wita go aplauz wstającej z miejsc,
wystrojonej, nowobogackiej elity,
uwłaszczonej na bezmiernych bogactwach, eksploatowanych na ogromnej
przestrzeni, tego największego na naszej
planecie państwa. Cała ta dęta feta to nic innego jak namiastka triumfalnego
wjazdu Cezara do Rzymu. Suweren wygłasza orędzie, którego ukryte w podtekście
przesłanie brzmi: - Veni, Vidi, Vici. Przynoszę Rosji nowe terytorium.
Odzyskałem Krym, który był zawsze w naszym sercu.
Jeszcze niedawno taki obrazek mógłby być tylko produktem Hollywoodu.
Teraz jednak stał się rzeczywistością więcej niż ponurą. Władimir Putin, ów
pieszczoch zachodnich mediów i ulubieniec właścicieli unijnego, energetycznego
biznesu zaczął wcielać w czym swoje marzenia o odbudowie rosyjskiego
supermocarstwa. Eksperymenty z demokracją za prezydentury Jelcyna spaliły w
Rosji na panewce. Jego następca musiał zmagać się z separatyzmami i tendencjami
odśrodkowymi rozsadzającymi tę niby federację. Utrzymanie tak niesłychanie
rozległego terytorium, zamieszkałego
przez kilkadziesiąt narodowości było możliwe tylko brutalną siłą, a potęgę
militarną odziedziczoną po upadłym „Kraju Rad” zżerało pijaństwo i rdza. Żeby
odbudować morale armii, wyposażyć ją w
nowoczesną broń i sprawne systemy dowodzenia potrzeba było – jak w starej
anegdocie – pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.
Szczęśliwie dla super ambitnego, byłego sowieckiego szpiega,
środków finansowych w bajecznej ilości dostarczyli mu zachodni finansiści
spekulujący – żeby nie powiedzieć żerujący na handlu surowcami, a szczególnie
ropą naftową i jej pochodnymi. Niezliczone brygady pośredników handlujących
najważniejszym surowcem naszych czasów wywindowały ceny produktów
naftowych, do poziomu kilkakrotnie
przewyższającego społecznie niezbędne koszty jej pozyskania, transportu i
obrotu i tak przecież obłożone wysokim zyskiem. W ten sposób, gotując obiad na gazie, lub kupując
podkoszulek fundujemy nie tylko bajecznie słodkie życie próżniaczej klasie
arabskich szejków, ale składamy się również na samoloty i rakiety dla
ulubieńców Wowy Putina. Nie trzeba być politologiem, żeby spostrzec
przenikliwość przywódcy rosyjskich bolszewików Lenina, który głosił,” że
zachodni kapitalista sam wyprodukuje sznurek, na którym my rewolucjoniści go
powiesimy”. Sto lat po rosyjskiej rewolucji okazuje się, że były to słowa
prorocze. Zachodnie koncerny w zamian za rosyjski gaz dostarczają Rosji
wszystkiego czego wódz zapragnie, w tym najnowocześniejszej technologii,
niezbędnej do modernizacji gospodarki i gotowego uzbrojenia także.
Trudno się dziwić dobrze odkarmionemu wilkowi, że szczerzy
zęby i zaczyna mieć ochotę na kąsanie dobroczynnej ręki. Ta analogia zdaje się
najlepiej obrazować stan dzisiejszej Rosji i mentalność jej władcy, któremu
udało się w ostatnich kilku laty zwielokrotnić nakłady na zbrojenia i szkolenie
armii. Zawładnęła nim nieokiełznana chęć do zademonstrowania brutalnej siły dla
wymuszenia szacunku od świata dla wielkości Rosji, a w domyśle dla niego,
władcy stojącego na czele supermocarstwa, następcy Piotra Wielkiego i Katarzyny
II. Ten szacunek miał mieć źródło w strachu, który rodzi się z przeświadczenia,
że słabych biją i robią to bezkarnie, więc jeśli jest możliwość wyboru, lepiej być bijącym niż bitym. Putinowi
sprzyja głęboko zakorzeniona w rosyjskiej mentalności akceptacja dla rządów
silnej ręki i pogarda dla demokracji. Rosjanom imponuje szybkość podejmowania
decyzji przez ich „naczalstwo” w zestawieniu z długim i trudnym procedowaniem
pomiędzy amerykańskim Kongresem, a prezydentem USA. Nie mówiąc już o nieustających
i przewlekłych oraz często bezowocnych obradach przywódców państw należących do
Unii Europejskiej.
Mimo oczywistych objawów atencji do rosyjskiego
samodzierżawia i pielęgnacji tradycji rządów autorytarnych Putin wstydzi się
jednak wizytówki dyktatora i nie chce uchodzić w wolnym świecie za
dzierżymordę, choć takim jest naprawdę. Precyzyjnie wykonana atrapa
demokratycznego systemu sprawowania władzy i zmasowana propaganda potężnych,
bezwzględnie posłusznych reżimowi mediów,
ma zapewnić mu wizerunek oświeconego demokraty. Rosja posiada wszystkie
atrybuty demokratycznego państwa. Jednak ciała przedstawicielskie wszystkich
szczebli tym się różnią od swoich zachodnich odpowiedników, że ich rola
ogranicza się do potwierdzania decyzji władzy rzeczywistej, czyli woli suwerena
i w pełni posłusznego mu dworu. Bolszewicy dokonali październikowego przewrotu
pod hasłem – cała władza w ręce rad – Nazwali, więc swoje państwo Związkiem
Radzieckim. Wkrótce okazało się, że to fikcja, a dysydenci szeptem
rozpowszechniali inną jego wersję.
- Cała rada w ręce władz – mówiło się z sarkastycznym
uśmiechem i to była jedna z najbardziej charakterystycznych cech
komunistycznego ustroju. Dziś cała ta spreparowana, postradziecka demokracja
znajduje się w rękach i kieszeni Putina. Brakuje tylko Związku Radzieckiego. No
właśnie.
Prezydent Rosji od początku swego panowania nie pozostawiał
złudzeń zachodnim analitykom, głosząc, że likwidacja Związku Radzieckiego było
największym błędem XX wieku. Postawił sobie niezwykle ambitne zadanie
odbudowania, umocnienia, a może nawet powiększenia owego „Imperium zła” –
według określenia prezydenta USA Ronalda Reagana. Marzenie ambitnego
niegdysiejszego szpiega miało to się ziścić kosztem pomniejszenia potęgi i
strefy wpływów państw z zachodniego kręgu cywilizacyjnego i tak się stało. Po
stłamszeniu dążeń niepodległościowych islamskich narodów Kaukazu przyszedł czas
na destabilizację Gruzji, a potem brutalną zbrojną napaść na ten suwerenny kraj
i w rezultacie oderwanie Abchazji i Południowej Osetii. Zachodni politycy
pokrzyczeli, co nieco, ale po cichu dość szybko, praktycznie zaakceptowali
owoce rosyjskiej agresji. Ważnym elementem imperialnej polityki Putnia stała
się zapisana w konstytucji nowa doktryna wojenna Rosji dopuszczająca nuklearne
uderzenie w konflikcie zbrojnym. Miała ona na celu odstraszenie potencjalnych
agresorów, a zapis o prawie do interwencji zbrojnej poza granicami federacji w
obronie zamieszkujących tam Rosjan, ma
usankcjonować agresję na kraje, w których osiedlili się Rosjanie w czasach
sowieckiego zniewolenia.


Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna