Dzik a sprawa polska
Zdarza się, że kanały telewizyjne w przerwach między jedną,
a drugą reklamą zaprezentują czasem jakąś rozmowę z człowiekiem spoza
politycznej sceny. Onegdaj w programie publicystycznym Polsatu wystąpił pewien
wysoki rangą dygnitarz Polskiego Związku Łowickiego, który z godną myśliwego
swadą zdradził nam kilka tajemnic ze światka miłośników strzelania do dzikich
zwierząt, żyjących w naszym, pięknym kraju. Przy okazji padła odpowiedź na
często zadawane w mediach pytanie, o coraz częstsze przemieszczanie się tak
zwanej zwierzyny łownej do miast. Dotyczy to szczególnie dzików. Populacja tych
zwierząt zwielokrotniła się w ostatnich latach i sięgnęła liczby trzystu
tysięcy sztuk. Liczne watahy dzików opanowały Podlasie, gdzie stanowią zarzewie
afrykańskiego pomoru świń, groźnej choroby dziesiątkującej tamtejsze hodowle
tuczników. Podobno zarażone wirusem szczeciniaste osobniki wkroczyły bezprawnie
w nasze granice z Białorusi, a są nawet tacy, którzy podejrzewają, że za tą
inwazją stoi Łukaszenka, a może nawet sam Putin. Ognisko tej paskudnej choroby przywleczonej
ze wschodu stało się przyczyną nałożenia embarga na eksport naszej wieprzowiny,
co przyniosło rolnikom hodującym świnie pokaźne straty finansowe.
Mamy z tego tytułu blokady na drogach zorganizowane przez
rolników zrzeszonych w OPZZ-cie. Wychodząc naprzeciw ich postulatom minister
Marek Sawicki zaproponował wybicie wszystkich dzików, które ukrywają się w
podlaskich matecznikach i został przez owego, ważnego łowczego najwyraźniej w
świecie wyśmiany. Otóż myśliwy ten dowodzi, że ten niesłychany rozrost pogłowia
tych zwierząt jest spowodowany zwiększeniem przez rolników areału uprawy
kukurydzy, znakomitej, wysokobiałkowej paszy. Kiedy tylko siewki tej rośliny
osiągną pożądaną wysokość cała populacja odyńców, warchlaków i loch z
prosiętami zaczyna buszować w kukurydzianej gęstwinie, aż do czasu jej zbioru
późną jesienią. Po skoszeniu zboża myśliwi dokonują odstrzału zwierząt
wypasionych na chłopskich polach. W ciągu roku stan pogłowia podwaja się, a
dzielni łowcy zabijają i spieniężają cały przyrost, czyli owe 300 000 tusz
smacznej dziczyzny. Z prostego rachunku wynika, że na jednego myśliwego przypadają,
co najmniej dwa dziki. Całkiem nieźle jak dla kogoś, kto nie sieje, nie orze i
nie karmi trzody. Mamy, zatem odpowiedź na nasze pytanie. Pogłowie dzików
powiększa się, bowiem leży to w interesie potężnego lobby myśliwych. Dlatego
znajdą oni dziesiątki przeciwwskazań i sposobów, żeby pogłowie dziczyzny nie
daj Bóg zmalało, a raczej wzrosło.
Z tego wynika, że protestujący rolnicy wśród myśliwych
raczej nie znajdą. Otrzymali za to widowiskowe wsparcie od górników, którzy w
protestach i strajkach mocno wyprzedzają cały, związkowy peleton. Ubrani w
galowe stroje działacze „ Sierpnia *80” dodali kolorytu kolumnie pojazdów
rolniczych blokujących ważną, międzynarodową drogę. Jak się czuli, kiedy się
dowiedzieli, że przywódca strajkujących chłopów jest tak naprawdę biznesmenem
sprowadzającym do Polski rosyjski węgiel, działa więc na szkodę polskiego
górnictwa. Jeszcze gorzej musieli poczuć się strajkujący rolnicy na wiadomość o
innych interesach swego przywódcy, który podobno sprowadził 600 ton pszenicy z
Ukrainy, przyczyniając się w ten sposób do zmniejszenia popytu i obniżenia i
tak niskich cen tego zboża w kraju. Paranoja. Oswojone dziki, dzikie strajki,
bezradny rząd. Ochroniarzy jest u nas więcej niż policjantów, a myśliwych od
czynnych żołnierzy. Może, więc trzeba podjąć pomysł Magdaleny Ogórek i
skoszarować w oddziały owych myśliwych, jako Gwardię Narodową. Tym bardziej, że
posiadają już broń i mundury, a wyżywić się na polach i w lasach potrafią.
Darzbór.


Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna