niedziela, 29 października 2023

Diabły wojny

 

Diabły wojny znów dały czadu pod bliskowschodnim kotłem. Wychowani w duchu wojującego islamu bojownicy Hamasu zgotowali krwawą łaźnię Izraelczykom. Czujność Izraela została uśpiona wewnętrzną walką obywateli z dyktatorskimi zapędami religijnych radykałów niszczących praworządność i demokrację tego kraju. Ziejący nienawiścią islamscy terroryści wspierani zakulisowo przez muzułmański świat z wściekłością zabijali niewinnych ludzi, brali zakładników i podrzynali gardła dzieciom. Mścili się w okrutny sposób i domniemane krzywdy wyrządzone im przez Żydów. Liczyli na bezkarność kryjąc się wśród cywilnej ludności Gazy, poparcie muzułmańskich współwyznawców i reakcję chrześcijańskiego świata oburzonego maltretowaniem cywilnej ludności w trakcie akcji odwetowej izraelskich sił zbrojnych. Rządy państw demokratycznych obawiają się ostrej reakcji państw islamskich podburzanych przez Rosję i Chiny przeciw Zachodowi. Państwo Izrael jest otoczone arabskim żywiołem wyposażonym przez Allacha w nieprzebrane zasoby gazu i ropy naftowej. Tymczasem Jahwe Bóg Izraela nie tylko poskąpił wybranemu narodowi bogactw, ale jeszcze pokarał holokaustem. Wygląda na to, że Allach silniejszy jest od Judeochrześcijańskiego Boga, więc demokracja stoi w tej konfrontacji na straconej pozycji.

czwartek, 9 marca 2023

Wiara i prawda

 Wiedza o ukrywaniu przez biskupa K. Wojtyłę przestępstw seksualnych podległych mu księży dopełni polaryzacji polskiego społeczeństwa. Taka jego postawa była produktem stosowanej od wieków kościelnej obłudy tłumaczonej jako działanie w obronie rzekomo świętego kościoła. Przecież kapłani uważają się za następców Chrystusa, nie mogą więc popełniać żadnych niegodziwości. Niestety natura ludzka jest ułomna i dotyczy to także księży, Byłoby więc niewskazane, żeby lud Boży wiedział o przestępstwach i zboczeniach rzekomych wybrańców Najwyższego. Powstał więc cały system tuszowania księżych wybryków, Zabrakło chrystusowego miłosierdzia dla skrzywdzonych dzieci. Jan Paweł II, skądinąd wielki Polak był niestety jednym z trybów kościelnej machiny, więc postępował zgodnie z jej interesem. Pozostaje jednak pytanie jak sobie radził z własnym sumieniem. Tego zapewne nigdy się nie dowiemy. Chcąc, nie chcąc Karol Wojtyła oprócz niezliczonych nazw i pomników pozostawił nam głęboki podział w społeczeństwie wspomagając swoim autorytetem wielką armię ciemniaków, mitomanów i Jarozbawów. Jest też inna. wspaniała spuścizna po nim, ale jednak ta paraliżująca zdrowe myślenie wychodzi teraz na pierwszy plan.

Lubię to!
Komentarz
Udostępnij

piątek, 17 lutego 2023

Upalna niedziela

 


     Upalna niedziela obezwładniała nas żywicznym aromatem. Nagrzany słońcem piasek,  posypany uschniętym igliwiem uwierał  i parzył bose stopy. Tu i ówdzie pod niezbyt wysokimi sosnami wyrastały fikuśne chatki obite kolorowanymi, pilśniowymi płytami. Na skraju zasiedlonego lasu teren obniżał się nieco przechodząc w obszerne, ale dość płytkie bajoro o mulistym dnie. Leśna cisza kończyła się na piaszczystym brzegu zalewu ustępując krzykom i piskom taplającej się w obłędnie ciepłej wodzie wesołej  gromady. Marek prowadził nas – ojca i braci – do nabrzeżnej wypożyczalni łódek. rowerów wodnych i kajaków. Nasz tata wybrał dość obszerną, wyglądającą na stabilną łódkę. Wzięliśmy też dwa solidne wiosła. Wylegiwanie się w fabrycznych ośrodkach wypoczynkowych było wtedy przywilejem tak zwanej klasy robotniczej. Nasz Marek jako świeżo pasowany proletariusz,  po ukończeniu prestiżowego liceum,  zatrudniony na fizycznym etacie w fabryce Chemicznej, został dopuszczony do korzyści spędzenia urlopu w kempingu,  nad zalewem w Sielpi. Dumny z nowego statusu zaprosił rodzinę na niedzielny piknik. Średni brat był niesłychanie ambitny. Zdarzało się - nie, nie dwa – że nie bez racji obnosił się ze swoją wiedzą i erudycją, Przykre to czasem bywało dla otoczenia, dla bliskich też. Często jednak ta jego uszczypliwa złośliwość znikała bez śladu ustępując miejsca może szorstkiej, lecz niekłamanej życzliwości. Tak było tamtego,  pamiętnego dla mnie dnia.

         Rozebrani do slipów płynęliśmy sobie ową łódką,  wypożyczoną za niewielką opłatą według stawki godzinowej. Na niezbyt dużym jeziorze ruch był nieco tylko mniejszy niż na lokalnym targowisku. Co rusz mijali nas młodzi ludzie na wywrotnych kajakach, bywały też pary pedałujące na wodnych rowerach. Najwięcej kąpiących się taplało się tuż przy brzegach, ale byli też tacy, którzy próbowali swoich umiejętności pływackich na głębokiej wodzie. Letnie słońce wydobywało z ziemi i wody klimat beztroskiej przygody. Trudny do zdefiniowania aromat rozprażonego słońcem zagajnika nasycony orzeźwiającym tchnieniem wody działał jak mocny, naturalny narkotyk. Zdawałby się, że tak cudowny dzień może się zdarzyć tylko raz w życiu.

      Ojciec silnymi posunięciami wiosła prezentował swoją fizyczną tężyznę. Leciutki uśmiech błądził po jego twarzy. Nic nie mówił, lecz czuliśmy to, że napawa się dumą z posiadania trzech dorosłych, zdrowych i udanych synów. Tę dumę skrywał głęboko w sercu. Nie  obnosił się z napełniającą serce satysfakcją. Trudno było usłyszeć od niego pochwałę. Raczej co jakiś czas wypominał nam nasze wady i niedociągnięcia, z nadzieją, ze tym sposobem uda mu się  zmobilizować  nas do pracy nad sobą, do kształtowania naszych charakterów według norm moralnych, które troskliwie pielęgnował i z różnym niestety skutkiem próbował nam wpoić. Teraz w tym szczególnym dniu, w tej niebanalnej sytuacji pozwolił sobie na odrobinę niefrasobliwości,  rzadko dotąd okazywanej łagodności i akceptacji. My zaś, będąc tego boskiego dnia w centrum misterium ludzkiej beztroski i radości słuchaliśmy,  jakby w oku cyklonu dobiegających od brzegów ściszonych odgłosów orgii ludzkiej radości,  składanej w  hołdzie naturze za jej wspaniałości.

        Cała nasza trójka: Wojtek, Marek i jak odczuwaliśmy potrzebę popisania się przed tatą swoimi umiejętnościami. Ojciec świetnie pływał, więc uznaliśmy, że spróbujemy mu zaimponować nurkowaniem. Mnie, jako najstarszemu z braci przypadło  pierwsze zejście pod powierzchnię wody. Skoczyłem  zanim strach mógłby przeszkodzić mi w zaimponowaniu braciszkom. Poczułem na wargach niezbyt przyjemny smak brunatno-zielonej wody. Było dość głęboko. Poczułem blisko muliste dno. Z całej siły pchnąłem wodę rękami i nogami i wtedy właśnie zsunęły mi się zbyt luźne majtki i oplątały nogi w kostkach. Co nieco wystraszony usiłowałem uwolnić się z przypadkowych pęt. Nie odzyskawszy ubioru wynurzyłem się kilka metrów od łódki. Dopłynąłem do brzegu trzymając się przemiennie, to burty, to rufy. Nie wychodziłem z wody póki Marek nie przyniósł mi ze swej wczasowej kwatery zapasowych spodenek. Defilada  w adamowym stroju na zatłoczonym kąpielisku mogłaby się zakończyć kosztownym występem przed kolegium do spraw wykroczeń.

       Z głębi przybrzeżnego biwaku dochodziły płynął ku wodzie mocny wokal Maryli Rodowicz.

           Jada wozy kolorowe taborami ej, Cyganie, tak bym chciała jechać z wami,  będę sobie mieszkać kątem przy muzyce, będę słuchać opowieści starych skrzypiec,  ciepłym wiatrem wam podszyję stare płótno,  co mi dacie, żeby już nie było smutno mi?

        Ta nastrojowa melodia do tęsknych strof Jerzego Ficowskiego jeszcze po latach skłaniała mnie do rozważań nad mrocznymi ścieżkami ludzkiego losu. Nadmierny luz w moich majtkach mógłby mocą zwykłego przypadku zyskać potężną siłę sprawczą, która nie tylko zakończyłaby już wtedy moje życie, likwidując a priori wszystko co wydarzyło się później w moim życiu, Jednocześnie ten zwykły przypadek, który mógł się ziścić przez moją osobę mógłby „wygumkować” z przyszłości ciąg zdarzeń w życiu innych ludzi, których koleje losu potoczyły się pokierowane siłą sprawczą mojego istnienia i podejmowanych przeze mnie decyzji.

wtorek, 31 stycznia 2023

 


 

Najmłodszy był. Wszyscy go lubili, rodzina nawet nieba by mu  przychyliła, gdyby tylko taka potrzeba zaistniała. Wojtuś – otrzymał imię ku czci dziadka Wojciecha seniora na rodzinnej zagrodzie. Nestor rodu patrzył w dzieciaka jak w obrazek i starał się spełniać wszystkie zachcianki małego imiennika. My starsze rodzeństwo z pewną dozą niewinnej zawiści patrzyliśmy na figlującego z wnuczusiem dziadka, który znany był z wielkiej powagi, niemal graniczącej z oschłością, szczelnie okrywającej dobroć gołębiego serca tego silnego człowieka. Igraszki imienników przybierały różne, niekiedy bardzo oryginalne formy. Jak ta, kiedy silny, starszy mężczyzna bawił się z maluchem dmuchanym kogutem. Kolorowe ptaszysko naciskane przez dziadka znosiło autentyczne, kurze jaja sprytnie podkładane przez dziadka ku wielkiej uciesze malucha. Wybuchy radości rozpromienionego wnuka pisały się dobrotliwym uśmiechem pod wąsem ubóstwianego w rodzinie dziadziusia. Ten zabawny, acz wzruszający obrazek dzielenia się radością Wojtusia z  Wojciechem utkwił na dobre nie tylko w mojej pamięci, lecz stał się często, gęsto przytaczaną rodzinną anegdotą. Może właśnie dlatego od tego oryginalnego epizodu postanowiłem zacząć  oddawanie bratu to co braterskie tuż po pożegnaniu na progu wiecznej rozłąki. Muszę potwierdzić, że Wojtek był i nadal jest ważną częścią mojego życia, a jak ważną to okazało się dopiero w chwili jego odejścia. Ludziom żyjącym dłużej od rówieśników z dnia na dzień środowisko  się wyludnia. Wprawdzie suma sumarum, to ludzi wokół nich  nawet może  przybywać,  lecz ci przybywający z nieustającej reprodukcji rzadko przebijają się do kręgu aktywnego ich otoczenia. No może oprócz zstępnych i latorośli najbliższych krewnych. Natomiast przemijanie czyni niczym nie zrekompensowane spustoszenie. Istota ludzka to świadomość. Ginie świadomość to ginie człowiek. No nie całkiem jednak, bo choćby po części istnieje nadal w świadomości innych ludzi. Na  tyle, na ile odcisnął na współżyjących piętno swojej osobowości, właśnie  na tyle zapewnił sobie kawałek względnej nieśmiertelności. Człowiek na dobre umiera dopiero wtedy, kiedy wygasa ostatecznie pamięć o nim. Tylko materia zapożyczona niegdyś do zbudowania ludzkiego ciała nie ginie, lecz zostaje zwrócona naturze i znajduje zastosowanie w innych związkach chemicznych i konfiguracjach. Warto tedy docenić geniusz Wisławy Szymborskiej która napisała: Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią im się płaci. Mojemu bratu Wojtkowi za ponad  pół wieku wspólnoty rodzinnej mogę i kaskady wzajemnych, dobrych uczuć będę płacił póki będę mógł,  jedyną godną braterstwa, a dostępną mi walutą, wdzięczną pamięcią.

niedziela, 29 stycznia 2023

Z bolesnej przeszłości

 

                                                 

                           

             Cofam się niekiedy do czasów zamierzchłych, czyli do okresu mojego dzieciństwa napiętnowanego skutkami tyle co zakończonej okupacji niemieckiej. Doświadczenia okupacyjne mojego ojca opisałem już w pewnym zakresie w książce “Odłamki czasu”.Znam je z rodzinnych opowiadań snutych o szarej godzinie.Od słuchania tych mrożącycych krew w żyłach opowieści rosła we mnie nienawiść do Niemców i pogarda dla Ruskich.Nikt mnie tej nienawiści nie uczył, nie nakazywał.Tworzyła się sama z siebie.Nabierała  mocy od świstu kul przelatujących nocą ponad głowami szabrowników,  pośpiesznie obdzieżgujących kiście owsianych ziaren na polach dziedzica. Kiedy lada szmer mógł sprowokować żandarmów pilnujących dojrzewających zbóż, zbieranych potem w trudzie przez miejcowych na  potrzeby okupanta.

       Czułem ten strach trudny do opisania tak, jak bym wtedy był tam z nimi. Oni się tej paraliżującej niekiedy bojaźni nie mogli  pozbyć. Musieli się z nią zmierzyć, stłamsić w sobie, a była tak mokra i  lepka, że im  koszulę kleiła do pleców. Przenikała całe ciało i wywołując podskórne dreszcze. Czarna noc była ich opiekunką, a księżyc zdrajcą, kiedy znienacka wychynął zza chmur. Worki napełnione ziarnem dźwigali po wertepach, aby się nie natknąć na niemiecki patrol. Ukrywszy wyszabrowany łup odsypiali nocny wypad w stodołach.

      Okupant zabierał wszystko. Żeby przeżyć trzeba było kraść, a za kradzież groziła śmierć.Taka sama kara czekała na tych, co by się odważyli ubić własnego świniaka. Mięso było lega;nie dostępne tylko dla okupantów.

         Niespełna 10 kilometrów dzieliło Wolę Krzysztoporską  od wytyczonej przez Niemcy nowej granicy Wielkiej Rzeszy. Tam też mieszkali Polacy, a prawo było mniej drastyczne. To czego tu brakowało tam było dostępne.W ciągu jednej nocy ciemnej wojenni przemytnicy przekraczali granicę.Zakupioną od gospodarza świnię ubijali w jego oborze. Po wypatroszeniu ćwartowali tuszę i z ciężkimi workami na plecach  ruszali w drogę powrotną, co rusz odpoczywając i omijająć wcześniej rozpoznane posterunki żandarmerii. Musieli zdążyć przed świtem. I zdążali. Wola jadła przynajmniej co jakiś czas mięso, mimo tego,że były to czasy najczarniejszego hitlerowskiego terroru.Dzięki  tym dzielnym mężczyznom my dzieci wojny nie wyrośliśmy na rachtycznych ułomków lecz na chłopców, którzy po wojnie pokończyli szkoły i popchnęli do przodu polską cywilizaję.Czułem dumę, że tym fenomenom ryzyka przewodził mój ojciec.

Trudno by  powiedzieć, że Polacy mieli jakiś szacunek dla niemieckich okupatów. Dominował raczej strach pogłebiony rozstrzelaniem kilku mieszkańców Woli po krwawej bitwie na wzgórzach zwanych Borowskimi, gdzie najeźdźcy ponieśli doktliwe straty w ludziach.Ten strach zawierał w sobie także respekt dla Niemców, jako dla narodu stojącego na wyższym szczeblu cywilizacyjnego rozwoju.Tego niemieckim wrogom odmówić nie było można. Co innego Ruscy, Radość z ucieczki Niemców natychmiast zepsuły hordy radzieckich wyzwolicieli.Ugrupowanie Armii Czerwonej, które zajęło wieś rozlokowało swoich żołnierzy na prywatnych kwaterach. Kuchnia polowa ulokowana na podwórku Pisarków wydała sołdatom jakiś niezbyt obfity posiłek, więc na kwaterach żądali od gospodarzy jadła i samogonu. Opornych przymuszali lufami karabinów. Mojemu dziadkowi Wojciechowi przydzielono na nocleg  czterech krasnoarmiejców. W domu niewiele było do jedzenia. Zima ciężka była, a do wiosny daleko.

        Część skromnych zapasów w tym zboże na zasiewy zdążył Wojciech ukryć przed nieuniknioną kontrybucją na rzecz wojska. Nie mógł jednak nie ulec żądaniom zdeprawowanych żołnierzy, którzy potrafili z niesłychaną łatwością naciskać na spust pepeszy wycelowanej w sprzeciwiającego się im Polaka. Na głośne żądanie – Chadziajka kartoszku dawaj i sało! Babcia Marianna w niemałym pośpiechu ustawiła na kuchni spory sagan z ziemniakami i żwawo podkładała drewno do ognia, z trwogą obserwując co rusz okazujących znierpliwienie radzieckich. Nieproszeni goście domagali się też samogonu. Wojciech sam niepijący tej bebeluchy skoczył co rychło do “źródełka” i wrócił z pokaźną banieczką bimbru. W ten sposób wprawił w zachwyt kłopotliwych sojuszmików. Zachwyt ów rósł w miarę jak ubywało trunku i ziemiaków z odrobiną omasty wypełniających dużą miskę stojącą na stole. Było coraz głośniej, a chwilę później rozpoczęły się śpiewy przerywane krzykami grożącymi frycom i innym faszystom. Zaczęło być niebezpiecznie. Chcąc ratować dom przed dewastacją Marianna odważyła się interweniować u lejtnanata.

         Dowódca zrugał kamratów. Spokój nie trwał jednak długo. Wkrótce po wyjściu oficera  nastąpił finał sojuszniczej imprezy w domu moich dziadków. Choć była zima , przerażeni gospodarze uciekli z domu w lekkich ubraniach, w chwili kiedy radzieccy zaczęli rzucać po mieszkaniu granatami. Na szczęście były prawidłowo zabezpieczone i do nie doszło do wybuchu, który ani chybi wysadziłby w powietrze nowy, murowany, z takim trudem wybudowany przez Wojciecha dom. Noc nieprzespaną z obawy o dobytek spędzili po sąsiedzku w domu Gąsiorów.  Przed świtem  odważyli się wrócić. Po otwarciu drzwi uderzył im w powonienie ostry zapach moczu. Na deskach kuchennej podłogi leżało czterech śpiących głębokim snem wyzwolicieli, a  każdy z nich spoczywał  ciężkim, pijackim snem w sporych  rozmiarów kałuży.

wtorek, 27 grudnia 2022

Z głębi przeszłości

 


Listy z głębi przeszłości

Uciekający czas to złodziej, który kradnie mi mój świat. Boleśnie to czuję,  coraz częściej. W żaden sposób nie mogę pozbyć się bezsilnej złości, otrząsnąć się i pogodzić z bezpowrotną utratą tego, co stanowiło tak wielką część mojego istnienia. W smutku spostrzegam, że żywa akcja życia niepostrzeżenie staje się już tylko narracją o życiu. Ale nawet ona, siłą rzeczy niepełna opowieść, z dnia na dzień, z roku na rok się kurczy jeszcze gubiąc, gdzieś fakty i zdarzenia kiedyś ważne, a dziś już zamierzchłe, tracące głębię, koloryt i certyfikat ważności. Niewielkie strzępki tego co było fruwają sobie bez ładu i składu po mojej pamięci. Wzbogacam te przebłyski wertując wydobyte ze stosu zależałych papierów listy, zapisane na pożółkłych kartkach wyblakłym atramentem. Serdeczne listy od ludzi,  wtedy i zawsze mi najbliższych. Cofając się do tamtych dni usiłuję wyobrazić sobie siebie w hotelu robotniczym,  trzymającego w rękach list od matki z datą 24 stycznia 1963 roku. 

 – „ Drogi synu – pisze moja mamusia. U nas wszystko w porządku, bez większych zmian. Tylko mrozy trzymają mocno, już od sprzed Świąt. Szkoły są pozamykane, bo mróz ma  26 stopni i niżej”. - Taka była tamta zima. Stronie Śląskie, gdzie do pracy rzucił mnie los, tonęło w śniegu, W tamtych latach nikt nawet nie marzył o wyciągach narciarskich, komu by się więc chciało brnąć w metrowym śniegu na Czarną Górę, żeby zaznać wątpliwej przyjemności, z być może nawet udanego szusu. Ze wzruszeniem czytam dziś słowa o moim braciszku Wojtusiu, który jak pisze mama wszystkim opowiada, że jest do mnie podobny i wciąż dopytuje, kiedy wreszcie przyjadę. Wśród takich przyziemnych spraw jak sweter dla mnie, na który trzeba kupić kilogram wełnianej włóczki za 500 złotych przesyła mi moja mądra i szlachetna mama takie oto pouczenie – „Jeśli masz możliwości do nauki, to daj z siebie wszystko, bo co zdobędziesz będzie ci się liczyć w życiu”. - Oj! Nie udało mi się wtedy spełnić życzenia matki. Trzeba było mi dopiero wrócić do Piotrkowa, gdzie na „Hortensji „ znalazłem pracę trudną, słabo płatną, ale z możliwością kontynuowania nauki w liceum. Wśród pożółkłych arkuszy papieru w kratkę, nazywanego wówczas prośbowym, bo służył na ogół do pisania podań i próśb do władzy, odnajduję też listy od ojca. Z zapisanych kształtnym pismem zdań przebija się charakter człowieka surowych obyczajów, prawej osobowości i wielkiego szacunku do pracy. Ojciec był realistą, praktycznym aż do ból, piszę więc na zakończenie: „ Nadmieniam ci również, żebyś się odżywiał, spożywał sporo jarzyn i owoców, bo ty jesteś za szczupły, trzeba żebyś stężał”. To słowa pisane w duchu troski o losy syna osiemnastolatka, który w własnego wyboru znalazł się nagle kilkaset kilometrów od rodzinnego domu. To troska podszyta obawą dyktuje ojcu przesłanie tego listu.

- „ Ciekawi mnie jak ty się gospodarzysz? Jak żyjesz i czy nad sobą czuwasz? – pisał ojciec. Jak wiesz życie człowieka nie jest łatwe i proste. Szczególnie, że ty młody człowiek z dala od rodziny, opieki i nadzoru rodzicielskiego możesz wpaść w jakieś nieszczęście. Dlatego ostrzegam cię, a za przykład stawiam nieszczęście jakie mnie nawiedziło, a przecież byłem tak ostrożny, nawet do przesady”. Pisząc te słowa ojciec nawiązuje do wykrycia złodziejskiej szajki w spółdzielni i zarzutów jakie mu po tym postawiono z powodu rzekomego braku nadzoru. Przeżył to mocno, ale bardziej ucierpiała mamusia, która ze tą, swoją nadwrażliwością poważnie  podupadła na zdrowiu. Listy wysyłane pocztą były wtedy jedyną drogą kontaktów międzyludzkich na odległość, nie licząc rachitycznych i słabo dostępnych telefonów. Przypominam sobie jak bardzo byłem podłamany rodzinnym nieszczęściem, dopóki z Woli Krzysztoporskiej nie przyszły z wiosną lepsze wieści o wyłączeniu mojego taty z tej brudnej sprawy, po tym jak miejscowe społeczeństwo tłumnie zaprotestowało na lokalnym zebraniu w obronie swego, uczciwego, i szanowanego powszechnie  człowieka.

– „Proszę cię kochany synu – pisze dalej ojciec – przyjmij te moje skromne uwagi za dobrą monetę. Bywaj zawsze, na każdym kroku swego życia człowiekiem poważnym. Bądź dokładnym w pracy, życzliwym dla swych najbliższych i zachowaj szczególną ostrożność, bo na tym jeszcze nikt nie stracił”. Powaga i rzetelność  - zdaniem mojego taty powinny cechować szanującego się mężczyznę. Przez powagę mój ojciec rozumiał cały zestaw cech z odpowiedzialnością za słowo łącznie. Nie rzucaj słów na wiatr, a jeśli już coś zadeklarujesz, złożysz jakąś obietnicę, to za wszelką cenę musisz się z tego wywiązać – mówił wiele razy. Tę zasadę ojciec nosił w sobie przez całe życie i uważał  za najważniejszą część posagu wartości, jaki wyniósł z rodzinnego domu przy ulicy Bujnowskiej w Piotrkowie Trybunalskim.

   Pożółkłe strony sześćdziesiąt lat po napisaniu  wciąż noszą echa  dobrych i złych wydarzeń,  jakich los w 1963 roku  nie poskąpił naszej rodzinie. Zanim jednak ów rok nastał z końcem poprzedzającego go listopada otrzymałem list od braciszka Marka. Ten jedenastolatek ambitnie korespondował  ze mną też bez udziału rodziców.

- „U nas wszystko jest jak dawniej” – pisze Marek, ale zaraz dodaje przecząc sam sobie. – „Kupiliśmy radio i mam kilka płyt. Drużyna zapaśnicza Wolanki weszła do II ligi, a drużynę piłkarską zasilili: Wicek Banaszczyk, Edek Grzegorz i Maniek Grzączkowski” .Potem dysponuje „ Gdy przyjedziesz na Święta kup nam sznur na choinkę” i donosi: „Auto, które kupiłeś Wojtek już zepsuł. Wojtek uczy się czytać z elementarza i pisać. Napisz kiedy przyjedziesz i staraj się przyjechać na dobre „– prosi braciszek, a potem dorzuca jeszcze trochę pretensji:’’ Gdy tylko tatuś od ciebie przyjechał ( z Polanicy Zdrój)  nie dostaliśmy od ciebie żadnego listu „– skarży się.” Na tym kończę. Napisz czy kupisz nam ten sznur na choinkę” – przypomina rezolutnie.

   Ten sznur to fascynujący dzieci zestaw kolorowych światełek, który dodawał o wiele większej magii Świętom niż dość niebezpieczne, choinkowe świeczki był także marzeniem mojego rodzeństwa. Dorosły i samodzielny brat był dla „młodych” nie lata autorytetem, Był kimś, kto w ich odczuciu powinien obok rodziców także się o nich troszczyć. To część owych, braterskich więzi żywych,  a nie sztucznie wydumanych i patetycznych. Inna nie mniej ważna to przejmowanie dobrych rodzinnych wzorów. Ambitny Maruś nie chcąc być gorszym od starszego brata zajął jego miejsce w zakrystii księdza Brachowskiego.  Dopingowany przez autentycznie pobożną babcię Mariannę zakładał komżę ministranta nie tylko na niedzielną mszę, Z  wielką  determinacją wyrywał się z objęć słodkiego snu codziennie o piątej rano.  Poprzez zmrożone śniegi ten dzielny chłopiec, podobne jak kiedyś ja,  brnął obok otulonej wielką chustą babci, na roraty do lodowato zimnego  kościoła.  Magnesem była mu duma z wczesnego  wstawania i udziału w tym, porannym, grudniowym  nabożeństwie,  zachwalanym przez księdza Jana, jako źródło szczególnej łaski Bożej dla jego uczestników.

 Czytając po raz kolejny te słowa rodziców pisane przecież do mnie i z myślą o mnie chciałbym choć przez chwilę znowu pobyć tamtym chłopakiem,  buntującym się przeciw pouczeniom i radom, które wprawdzie uważałem za słuszne, ale ów młodzieńczy bunt i upór nie pozwalały mi się do tego przyznać. Wtedy jednak boleśnie odczuwałem pretensje mojej mamusi, która nie całkiem bez racji pisała do mnie w dniu 4 marca 1963 roku.

 – „ Drogie dziecko dziękuję ci bardzo za życzenia, a jednocześnie mam żal do ciebie, że nie raczysz nawet napisać. Już ci teraz na rodzicach nie zależy. Już ci są niepotrzebni”. Pamięć mi mówi, że zdarzało mi się czasem nie odpisywać rychło na list rodziców. Jest zawsze pewna dysproporcja pomiędzy synowskim poczuciem do bliskiego  kontaktu z rodzicami, a pełnym troski i niepokoju oczekiwaniem rodziców na list,  od wprawdzie dorosłego, ale jednak wciąż dziecka. Zdaniem mojej mamy wysłana  karta z życzeniami imieninowymi dla niej i dla ojca nie spełniała wymogu szlachetnej postawy syna wobec kochających go rodziców. To rozżalenie mojej dobrej,  wrażliwej mamy zdołałem pojąć w pełni  dopiero wtedy, kiedy z opóźnieniem powiadomiła mnie o rodzinnym nieszczęściu. Fatalny był dla nas ten rok1963. Jeszcze nie zabliźniły się rany po traumie mojego taty, a  zły los przy pomocy zwykłego przypadku walnął mnie na oślep. Niestety ani ojcu, ani mnie nie pomogła owa powaga i ostrożność w postępowaniu z ludźmi, z których ojciec uczynił główne przykazanie dla siebie i swoich bliskich. Ważne, że zarówno ojcu jak i mnie udało się w owym feralnym roku wyrwać z sideł zastawionych, na ojca przez jego bezwstydnych i chciwych współpracowników, a mnie z rąk  funkcjonariuszy komunistycznej bezpieki.

Tych ludzi bliskich mojemu sercu, moich rodziców, moich braci nie ma już wśród żywych, a ja każdego dnia bez nich czuję się coraz bardziej okradziony i skrzywdzony. Dla obcowania z nimi miotam się bezradnie po przeszłości. Wertuję pożółkłe listy. Nie znajduję jednak nigdzie choćby odrobiny takiej siły sprawczej, która by mogła przywrócić mi tę utraconą, a niezwykle ważną, może nawet zasadniczą część mojego istnienia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

.

 

środa, 2 marca 2022

Zbrodniarze

 Zachodni świat długo pozostawał obojętny wobec zbrodni popełnionych przez bandę Putina w Czeczenii, Gruzji, Syrii, Donbasie. Na trucie i podstępne mordowanie przeciwników politycznych, na śmierć niewinnych ludzi, w tym maleńkich dzieci w strąconym samolocie nad Donieckiem. Mało tego ruski satrapa miał na Zachodzie wielu wpływowych przyjaciół kupionych z pieniądze zrabowane nędznie żyjącym na prowincji Rosjanom. Teraz ci zbrodniarze mordują Ukraińców i niszczą im Ojczyznę. Świat przez niepohamowaną chciwość stoi na krawędzi nuklearnej zagłady.