Polska, ale jaka?
Szli krzycząc Polska,
Polska (…)
Wtem Bóg z
Mojżeszowego pokazał się krzaka.
Spojrzał na te
krzyczące i zapytał; ,,Jaka?” – Juliusz Słowacki.
No
właśnie. Jaka jest ta nasza Polska? Jaka ona jest ćwierć wieku po ostatecznym upadku
socjalistycznego projektu PRL-u, wdrażanego pod przymusem przez ponad 40 lat,
od nastania porządku jałtańskiego,
będącego odzwierciedleniem układu sił, po zakończeniu II wojny światowej? Czy istnieje
jakiś ujednolicony model narodu i państwa, który nadawałby się do
zaakceptowania, przez zdecydowaną
większość obywateli naszego kraju. Czy istnieje jakiś ogólny zestaw wartości,
pod sztandarem których udałoby się zgromadzić siły gotowe, do budowy wspólnego dla wszystkich, w miarę
sprawiedliwego i sprawnego systemu społecznego? Wydaje się, że na żadne z tych
zasadniczych pytań nie ma dobrej odpowiedzi, a jeśli tak jest, to czy ich zadawanie ma w ogóle jakiś sens ?
Chyba tak, choćby tylko po to żeby, uświadomić sobie jak bardzo pokręcone są więzi
międzyludzkie w miejscu na ziemi, gdzie jest siedlisko, w którym toczy się
nasze życie.
W ciągu tego ćwierćwiecza, ogłoszonego przez aktualną władzę
najświetniejszym okresem w naszej historii gruntownemu wywróceniu uległy
stosunki własnościowe. Wierzchołek trójkąta, ilustrującego piramidę dochodów
wznosi się szybciej i wyżej niż słynna, 163 metrowa Wieża Dubaju. Sukcesywnie
do tego wzrostu kurczy się podstawa tego trójkąta, na którą składają się
wynagrodzenia najniżej zarabiających warstw ludności, w tym robotników, którzy
ze swą szkodą byli ongiś zaczynem zmian, które doprowadziły do obalenia
realnego socjalizmu. W rezultacie restauracji kapitalizmu 20 % ludności zgarnia dziś 80 % dochodu narodowego, a 80 %
społeczeństwa musi zadowolić się 20 procentami tego przysłowiowego, wspólnego
bochenka chleba. Dzieje się rak mimo wiedzy, że rosnące nierówności społeczne, po przejściowym okresie, kiedy chciwość
napędza gospodarczy progres, stają się
hamulcem rozwoju i przyczyną, coraz częstszych i głębszych kryzysów, gnębiących globalną gospodarkę. Nie trudno
zauważyć, że kurcząca się podstawa społecznej budowli, przy dynamicznym wzroście uprzywilejowanego
wierzchołka musi czasem doprowadzić do zachwiania, a potem to ruiny tej
wadliwej konstrukcji współczesnego, wybujałego liberalizmu. Co wtedy? Ano, gdy
okręt tonie jednakowe niebezpieczeństwo grozi podróżującym gdzieś blisko zęz
pariasom, jak i pasażerom luksusowych kajut I klasy.
Póki co, jednak gra orkiestra i zabawa trwa. Niepomni
zagrożeń uczestnicy tego spektaklu nie tylko używają życia za pożyczone
pieniądze, ale z zawziętością godną lepszej sprawy walczą o miejsce w pierwszych rzędach, na samym topie społecznego wierzchołka. Podzieleni
na dwa nieprzyjazne obozy polityczne, prawdziwe swoje intencje, najczęściej z
niskich pobudek płynące, skrzętnie
ukrywają pod płaszczem hipokryzji i obłudy. Obie rywalizujące do utraty tchu
formacje wywodzą się z prawicowego nurtu politycznego. Łączy je fundamentalna zasada
świętej własności prywatnej, akceptacja dla nierówności społecznej i zgoda na
wyzysk człowieka przez człowieka. Jednym słowem są to formacje bliźniacze,
krew z krwi kość z kości. Zrodzone z tej samej bazy różnią się jednak
zasadniczo nadbudową, czyli zewnętrznym wystrojem.
Liberałowie uchodzący w oczach konserwatystów za ukryty
pomiot diabelski głoszą, że wolność jest największą wartością, co samo w sobie
jest już bluźnierstwem, bo według konserwatystów największą wartością jest
wiara w Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata i kult Matki Bożej. Ideał wolności zaś
daje człowiekowi prawo wyboru pomiędzy
wiarą w Boga, a kwestionowaniem jego istnienia, obarczony jest więc dla jego
wyznawców skazą bezbożności. Skoro tak to wszystkie elementy liberalnej
konstrukcji światopoglądowej takie jak: tolerancja dla ateizmu i innych wyznań,
prawa człowieka, poprawność Polityczna, poszanowanie praw mniejszości, a w tym
mniejszości seksualnych są zdecydowanie odrzucane i zwalczane przez duchownych
i świeckich strażników jedynie słusznej,
katolickiej doktryny. Tam gdzie nie ma zaś powiewu tolerancji ostaje się tylko
nieustanna, twarda konfrontacja.
Siłą nośną, wspierającą ideologię liberalizmu jest wybujały
konsumpcjonizm, który za sprawą globalizacji gospodarki, przy niebywałej
rewolucji informatycznej przybrał postać quasi religijną. Nigdy dotąd żadne
świątynie nie ściągały pod swoje dachy takich tłumów jak dziś galerie handlowe
i hipermarkety. Bożek chciwości święci prawdziwe triumfy. W pogoni za uciechami
tego świata ludzie masowo porzucają Boga. Bywało już tak za biblijnych czasów. Znudzeni oczekiwaniem na Mojżesza, rozmawiającego z Bogiem na Górze Synaj Żydzi
odlali sobie złotego cielca, żeby tańczyć wesoło na jego cześć. Dziś wielkie i
małe sklepy wyrastające jak grzyby po deszczu, mamią i kuszą ekscytująca orgią
zakupów. Efektem tych zmian są pustoszejące kościoły. Biskupi biją na alarm
wołając, że Szatan coraz mocniej atakuje Kościół i nie brakuje ludzi, którzy
wyznają kulturę gender i chcą utopić Polskę w tym co najgorsze, czyli w Unii Europejskiej.
Nie przeszkadza to jednak hierarchom brać pieniądze od bezbożników z Brukseli i
od atakowanego bezpardonowo w świątyniach rządu polskiego.
Liberałowie nie bez racji głoszą, że wolna myśl ludzka jest
nośnikiem postępu cywilizacyjnego i źródłem dobrobytu, z którego korzystają
również ich przeciwnicy, preferujący przywiązanie do tak zwanych tradycyjnych
wartości i głoszący nadrzędność prawa naturalnego nad stanowionym. Zbyt łatwo
jednak zapominają, że system społeczno-gospodarczy jaki stworzyli oparty jest
na grzesznym fundamencie z ludzkiej chciwości, a najskuteczniejszymi środkami
do osiągnięcia życiowego sukcesu są: korupcja, manipulacja, spekulacja,
wyłudzenie i oszustwo. Bardziej sprawiedliwy podział owoców wspólnej pracy
usiłują zastąpić demonizowaniem wzrostu dochodu narodowego, a ten i tak zostaje
w swej lwiej części przejęty przez bogaczy, którzy tak naprawdę wcale tego nie
potrzebują. Solidaryzm międzyludzki usiłuje się zastąpić poniżającą jałmużną
dla wykluczonych.
Walka o dominację na politycznej scenie, pomiędzy elitami
okopanymi w dwóch wrogich wobec siebie obozach, wspieranymi przez żyjącą
dostatnio klientelę jest stałym elementem naszej rzeczywistości. Powszechnie
używaną bronią jest mowa nienawiści. Potok insynuacji i agresywny język, używany z upodobaniem głównie przez polityków
opozycji pogłębia społeczne podziały. Widowiskową ilustracją aranżowanych przez
partie polityczne społecznych frustracji
były jak co roku obchody Święta Niepodległości. Wraz z faszyzującą młodzieżą
ruszyły na Warszawę uzbrojone w petardy, race i kamienie watahy agresywnych,
stadionowych chuliganów, nobilitowanych swego czasu przez opozycję na polskich patriotów. Efekt tego najazdu to łuny pożarów
w świętującej stolicy, Groźniejsza jednak od skutków podpaleń jest akceptacja
dla prawicowej przemocy ze strony kultowych postaci prawej strony sceny politycznej. Musi budzić niepokój zarówno
nieukrywana radość z tych burd, okazywana publicznie przez znanych prawicowych oszołomów jak i ciche
zadowolenie z inspirowanych przez siebie wydarzeń ze strony niektórych
przywódców opozycji.
- Z miłości do Boga won z pedalską tęczą z Pacu Zbawiciela – czyż te słowa prawicowego celebryty nie są
podżeganiem do ponownego podłożenia ognia? Czy publiczne oskarżanie Putina o
tak zwaną zbrodnię smoleńską nie będzie stanowić zachęty do podpalenia
rosyjskiej ambasady? - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja Zawsze
Dziewica – czy te słowa komentarza, wygłoszone przez księdza na tle owej, płonącej tęczy nie
będą odebrane jako aprobata dla podpalaczy? Czy politycy zachęcający do
śpiewania w wolnej Polsce pieśni ze słowami: – Ojczyznę wolną racz nam wrócić
Panie nie kpią sobie w żywe oczy z Pana Boga?



Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna