Wielka ściema
Przez wieki całe królowie i inni despoci głosili, że każda
władza pochodzi od Boga. Korzystając z rzekomo boskiej poręki gnębili ciemny
lud nazywając go pogardliwie pospólstwem, w chwilach aberracji motłochem, a literacko czernią. Tak
się działo aż do czasu, kiedy to tyrania z woli Boskiej trzymająca poddanych za twarz padła po ciosami
bezbożnych komunistów. Ci bez zbędnych ceregieli pozbawili Najwyższego prawa do
ustanawiania swoich namiestników na tym łez padole. W miejsce niewidzialnej
istoty wyższej, uważanej dotąd
powszechnie za Kreatora zajęła mityczna wola ludu pracującego miast i wsi.
Awangardą nobilitowanych do władczej roli mas ludzkich ogłoszono
wielkoprzemysłową klasę robotniczą, a jej wolę miała wyrażać nieomylna Partia. Ludowładztwo
ograniczało się jednak w tym systemie tylko i wyłączne do wypisanego na
sztandarach jałowego symbolu, a rzeczywistą władzę dzierżyło niepodzielnie ścisłe partyjne
gremium z wszechwładnym I Sekretarzem na czele. Ludzkość potrzebuje jednak
wciąż nowych mitów dlatego materialistyczny eksperyment zbankrutował razem z
doktryną o wyższości wspólnej własności nad prywatną. Wraz z nią powrócił
triumfalnie kreacjonizm na czele orszaku złożonego z całej plejady mitów, cudów i
zabobonów.
W pierwszym sorcie wyniesionej do władzy przez
solidarnościowy przewrót nowej klasy politycznej dominowali ludzie z
intelektualnych elit. Udało się im przy pomocy charyzmatycznych przedstawicieli
robotniczego buntu z pierwszego rzędu obrać kurs w kierunku zachodniego centrum
cywilizacji. Wielce pomocna była akceptacja ze strony szerokich kręgów
społecznych, czyli ludu spragnionego wszelkiego dostatku, będącego dotąd
dostępnego tylko w krajach bogatego Zachodu. Docelowy port zdawał się już być w
zasięgu wzroku sterników państwowej nawy, kiedy ta liczniejsza, słabiej wynagradzana część załogi
wypowiedziała sternikom posłuszeństwo i wybrała sobie nowych wodzirejów
roztaczających przed wkurzonymi wizję,
nie tylko szybkiego dobrobytu, ale też przykładnego ukarania wyrzuconych
za burtę władzy poprzedników. Z natury rzeczy tak bywa, że żądnych do napawania
się rozkoszą płynącą ze sterowania
państwową nawą jest zawsze więcej niż miejsc na kapitańskim mostku. Dlatego ci
którym się nie udało tam wdrapać, lub co gorzej zostali z rządowego piedestału
brutalnie zepchnięci od razu zaczynają szemrać wśród załogi, z czasem głośno
zachęcać do buntu przeciw dowództwu.
W demokracji okresowa zmiana ekipy rządzącej jest dla
obywateli na ogół na korzystna. W miarę upływu lat kadra trzymająca władzę,
nawet jeśli stara się dobrze rządzić traci impet w działaniu, obrasta w tłuszczyk, popada w rutynę, w
samozadowolenie, a nawet zaczyna ulegać
swoistej depresji. Z tego choćby powodu zmiana jest dobrą zmianą, jednak z wyjątkiem takiej,
która się dobrą zmianą ogłasza jeszcze przed zdobyciem kapitańskiego mostka
Jeszcze gorzej jest wtedy, kiedy pretendenci
wcielają się w role świętych Mikołajów prezentujących ludowi worki pełne
obietnic, a po powierzeniu im kluczy od wspólnej kasy natychmiast zaczynają
trwonić publiczny grosz. U podłoża takiego, karygodnego niszczenia gospodarczo-
ekonomicznego fundamentu wspólnego państwa leży wyłącznie pragnienie utrzymania
się przy władzy. Jedz, pij i popuszczaj pasa – skąd my to znamy? Najpierw za
ciężkie pieniądze kupuje się polityczne poparcie, a potem usiłuje rozpaczliwie
naciskać na tryby gospodarki, żeby przyspieszyły i zwiększyły daninę na
załatanie gigantycznej dziury w budżecie. Niestety dochodów ni chce przybywać
od pobożnych życzeń w sytuacji kiedy szarpie się więzi z takim trudem nawiązane
niedawno z cywilizowanym, zachodnim światem.
I Rzeczpospolita, do której
rzekomej wielkości prawica się odwołuje, stawiając sobie ją jako wzór
opierała gospodarkę na niewolnictwie i bezwzględnym wyzysku chłopów, a
demokrację na awanturnictwie i przekupstwie. Rozbiory naszego państwa przez
ościenne mocarstwa nie wynikały z przypadkowych konwulsji dziejów, lecz były
rezultatem politycznej dominacji w kręgach władzy tendencji anarchistycznych
nad zdrowym myśleniem w kategoriach dobra wspólnego. Formacja polityczna aktualnie sprawująca
władzę wywodzi się z pobocznych, awanturniczych nurtów „Solidarności”.
Wypłynęła na powierzchnię życia politycznego, jako alternatywa dla liberalno-demokratycznego
mainstreamu, hołdującemu systemowi wartości typowemu dla zachodniej demokracji,
który dopuścił do pogłębiającej się
nierówności dochodów i co za tym idzie szokującego rozwarstwienia
społecznego.
To co obserwujemy w Polsce to klasyczna kontrrewolucja,
która burzy porządek rzeczy odwołujący się do szlachetności, prawdy i
przyzwoitości. Zwykłe chamstwo pełzające dotąd po społecznych dołach z impetem
wdarło się na salony. Bezczelnie stroi się w patriotyczne szaty i ogłasza
„dobrą zmianą”. Wykorzystuje do utrwalenia dominacji nad społeczeństwem
obywatelskim krzyż męki Jezusa. Kupuje za mamonę wsparcie hierarchii Kościoła.
Angażuje aparat państwa do wymuszania przestrzegania katolickich norm moralnych
i społecznej nauki Kościoła. Manipulacje i kłamstwo podnosi do rangi uprawnionych metod sprawowania władzy.
Niszczy państwo prawa, rozwalając instytucje i organy stojące na jego straży.
Powołuje się na rzekomą wolę suwerena, a łamie konstytucję zatwierdzoną w
ogólnokrajowym referendum. Krok po kroku odbiera ludziom prawa i wolności.
Nobilituje Ciemnogród, kołtuństwo i mitomanię.
Przed wyborami parlamentarnymi 2015 pisałem, że kończy się
krótki epizod przynależności Polski do zachodniego kręgu cywilizacji. Polska
wraca tam gdzie zawsze było jej miejsce na mroczne rubieże tej lepszej części
świata. Tak się dzieje, ale elity ciążące ku Zachodowi jeszcze nie całkiem
oddały pole. Walka trwa.



Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna