Żołnierze wyklęci
Wieść gminna o bohaterskich wyczynach
partyzantów wędrowała z ust do ust. Przyjemnie było posłuchać wieczorami o
legendarnych zmaganiach nielicznych, źle uzbrojonych oddziałów, które toczyły
zwycięskie potyczki z uzbrojonymi po zęby watahami Gestapo, SS i Wermachtu.
Rosła wtedy a słuchaczach duma narodowa, szczególnie, kiedy skutecznie ją
wspierała kolejna, litrowa butelka wypitego samogonu. Nie inaczej było jak
weszli Ruscy. Funkcjonariusze NKWD, a później Urzędu Bezpieczeństwa i milicji
tropili resztki partyzanckich ugrupowań, które odmówiły złożenia broni i
podjęły walkę z nowym okupantem. Powojenne, zbrojne podziemie budziło wśród
ludności mieszane uczucia, niektórzy z sympatią wyrażali się o bojownikach
walczących z władzą ludową. Tak myśleli przede wszystkim ci, których los
bezpośrednio z nimi nie zetknął. Innego zdania byli ludzie, którzy doświadczyli
osobistych kontaktów z antykomunistyczną partyzantką. Im bardziej się oddalał
wojenny czas i normalizowało codzienne życie tym gorsze było morale tych
zbrojnych grup nazywanych przez komunistów bandami. Dobrze było pogadać
wieczorami o ludziach z lasu, którym przypisywano brawurę i czyny graniczące z
fantazją. Dobre wieści z podziemia krzepiły w ludziach siłę przetrwania, tak
było za Niemców. Za Ruskich partyzanci mścili się na ubekach, milicjantach i
kapusiach. To była jedna strona medalu, niby chwalebna i chętnie eksponowana,
ale była też strona mroczna, wstydliwie ukrywana. Ukrywający się partyzant musi
jeść, na grzybach i jagodach nie wyżyje. Nie ulegało, więc wątpliwości, że
ciężar utrzymania podziemia spadał na barki miejscowej ludności chłopskiej.
Ludzie obrabowani przez Niemców i Sowietów nie mieli prawie nic i często
głodowali. Bywało tak, że za dnia funkcjonariusze ludowej władzy zabierali
gospodarzowi resztę zboża, trzymaną na zasiew. Pod osłoną nocy zaś łomotali do
drzwi partyzanci żądając bimbru i żywności, jeśli nie dostali szlachtowali
chłopu ostatniego prosiaka. Z czasem zdemoralizowane grupy zbrojne przestały
się zadawalać rekwizycją żywności. Interesowało ich złoto i kosztowności. Było
tego wprawdzie w ubogich wsiach tyle, co kot napłakał, ale patrioci z lasu nie
gardzili ślubnymi obrączkami i innymi mniej cennymi przedmiotami. Nową
specjalizacją leśnych stał się rabunek sklepów. Najlepiej, jeśli to były sklepy
prywatne, bo zaskoczony właściciel oddawał pod groźbą użycia broni trzymane w
domu pieniądze. Ofiarą rabusiów padały też sklepy spółdzielcze, głównie
tekstylno-obuwnicze, gdzie przechowywano bele sukna o dużej wartości. We Woli
przy ulicy Kościuszki stoi budynek wzniesiony niemałym trudem przez
spółdzielców w latach międzywojennych. Mieściło się tam skromne biuro i gospoda
„Kasia”. W głównej części budynku za potężnymi kratami i drzwiami obitymi
blachą urządzono sklep tekstylno- odzieżowy. Po wojnie właśnie ten sklep stał
się celem akcji bojowych zbrojnego podziemia. Na nic zdały się zabezpieczenia.
Oświetlenie i stróż na etacie. Na widok nadchodzących głęboką nocą uzbrojonych
ludzi, największym marzeniem stróża było schować się do mysiej nory. Pełniący
kolejno wachtę mieszkańcy udawali ślepych i głuchych, a jeśli ktoś zauważył coś
podejrzanego, za Boga nie odważył się uderzyć w wiszący na słupie żelazny
lemiesz i milczał ja grób. Partyzanci nigdy nie żartowali i wymierzali
donosicielom dotkliwe kary, od brutalnego pobicia po rozstrzelanie. Z upływem
czasu te zbrojne watahy nie udawały nawet, że walczą z komuną, do cna
zdemoralizowane, korzystając z powojennego chaosu trudniły się tylko rabunkiem,
poszukiwaniem bulwersujących przygód i mocnych przeżyć. Większość tych rabusiów
skutecznie ukrywała się przed bezpieką, ale nie byli w stanie ukryć się przed
wzrokiem i językami mieszkańców, ani oni ani ich zdobyte niegodnie bogactwo.
Takie były fakty zacierane jednak dość skutecznie w społecznej świadomości
przez upływający czas. Z biegiem lat okazało się, że upływ czasu tak bardzo
niesprzyjający faktom okazał się o wiele łaskawszy dla mitów. Starzejący się
świadkowie tamtych wydarzeń ze zdumieniem spostrzegli, że watażkowie i rabusie
zmienili się po latach w bohaterów nadstawiających piersi do zawieszania
orderów i bez wstydu korzystający z niezasłużonych przywilejów. Rodziny
pokrzywdzonych ze zdumieniem i grozą patrzyły na swoich prześladowców,
gromadzących się pod zawołaniem Bóg, Honor, Ojczyzna. Nie pierwszy to i nie
ostatni przykład bezczelnej hucpy, bo odwracanie kota ogonem jest głęboko
zakorzenioną cechą w naszej świadomości.
Na podstawie książki "Odłamki czasu".


Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna