Rewolucja ciemniaków
Uwaga! Uwaga nadchodzi! - Jarosław Polskę zbaw – krzyczą
rozentuzjazmowane tłumy wielbicieli charyzmatycznego prezesa, a on objeżdża
kraj, mąci w głowach ludowi i podburza go przeciw tym, co stoją mu na drodze do
zdobycia autorytarnej władzy. Tej władzy, której upojnego smaku zdołał już
spróbować, kiedy sięgnęli z bratem bliźniakiem po najwyższe urzędy w państwie.
Usunięty przez Wałęsę ze szpicy postsolidarnościowego establishmentu zebrał i
zjednoczył tych uczestników styropianowego etosu, który nie zdołali wywalczyć
sobie dostępu do rogu obfitości, jaki nowa elita zbudowała dla zaspokojenia
swoich, stale rosnących potrzeb. Konsekwentnie i wytrwale budował własną,
populistyczną formację przygarniając niezadowolonych z podziału dóbr, również
rozczarowanych rządami Millera i Belki zwolenników lewicy. Wystarczyło, żeby
dojść do władzy, ale zabrakło, aby utrzymać się na dość chwiejnym tronie.
Po przegraniu kolejnych, ubiegłorocznych wyborów
parlamentarnych wydawało się, że kariera polityczna Jarosława znalazła się na
równi pochyłej. Zwłaszcza po rozstaniu z grupą Kluzik Rostkowskiej, a później
buntem delfina Zbigniewa Ziobry. Tymczasem jednak Kaczyński nie tylko zgrabnie
się wywinął z tarapatów, pozbywając się przy okazji nieposłusznych pomagierów,
ale przeszedł do kolejnej ofensywy przeciwko znienawidzonemu Tuskowi. Tym razem
sięgnął po nośne argumenty o pogarszającej się sytuacji materialnej
społeczeństwa, a granie kontrowersyjną kartą smoleńską pozostawił wyrazistemu
Antoniemu Macierewiczowi i nawiedzonym patriotom skupionym wokół Gazety
Polskiej. Za niewątpliwe osiągnięcie prezesa Pis-u można uznać dwustutysięczny
marsz protestacyjny w Warszawie, gdzie na jego sukces pracowały tłumy
zwolenników Ojca Dyrektora, wsparci przez bojowych związkowców Piotra Dudy.
Nie da się zaprzeczyć, że Jarosław Kaczyński dobrze
przygotował się do jesiennej odsłony nieustających zmagań o powrót do ukochanej
władzy, ale przez myśl mu chyba nie przeszło, że polityczny przeciwnik sam mu
dostarczy topór, którym on mu odetnie trzecią część poparcia elektoratu w
październikowych słupkach sondażowych. Czarę goryczy z rozczarowania rządzącą
ekipą przepełniła afera Amber Gold, która obnażyła dotkliwie wszystkie słabości
polskiego państwa. Potwierdziło się to, o czym od dawna wiedzieli uważni
obserwatorzy politycznego spektrum, że dewizą panującego w Polsce liberalnego
systemu jest bylejakość, a nonszalancja i pazerność funkcjonariuszy podlane
korupcyjnym sosem jego wewnętrznym spoiwem. Jakby dla podkreślenia systemowej niepełnosprawności
niebo zapłakało nad wybudowanym za dwa miliardy Stadionem Narodowym z dachem,
którego nie można korzystać, gdy pada deszcz.
W takiej sytuacji narodowi nie pozostaje nic innego jak
powiedzieć rządzącej koalicji. – Panowie wam już dziękujemy i zgodnie z
regułami demokracji oddać władzę największej partii opozycyjnej, która głosi,
że posiada wiedzę niezbędną ku temu, żeby Polska stała się krajem w pełni
suwerennym, sprawiedliwym oraz mlekiem i miodem płynącym. Tyle tylko, że
oferenci podający się za patriotów i „prawdziwych Polaków” mieli już pełnię
władzy w naszym kraju, a nieprzerwanie od wielu lat zarządzają licznymi
powiatami, miastami i gminami. Z doświadczeń tego rządzenia bynajmniej nie
wynika gwarancja, że obietnice i buńczuczne zapowiedzi składane przez Jarosława
Kaczyńskiego i jego przybocznych zostaną spełnione, po tym jak już według jego
słów będziemy mieli w Warszawie Budapeszt. Co więcej istnieje wiele poważnych
przesłanek, które zdają się zaprzeczać ich wiarygodności?
Postsolidarnościowa władza III Rzeczpospolitej ma na
sumieniu szybkie porzucenie egalitaryzmu. Nieoficjalnym znakiem przystępujących
do konfrontacji z komuną robotników było hasło: - Wszyscy mamy jednakowe
żołądki. Oznaczało to nie mniej i nie więcej jak presję na zrównanie dochodów,
albo przynajmniej zmniejszenie różnic w poziomie życia pomiędzy partyjną
nomenklaturą, a społecznymi dołami. Stało się dokładnie odwrotnie. Do tego
zasadniczego podziału aspirujący do władzy blok katolicko-narodowy, ani chybi
chciałby dorzucić nowe nie mniej upokarzające. Na swoich i obcych, patriotów i
zdrajców, katolików i nihilistów, białych i kolorowych, żyjących po Bożemu i
zboczeńców. Obywatele ośmielający się mieć, a co gorsze głosić inne niż Ojciec
Dyrektor poglądy zostaliby zepchnięci do getta, a może nawet poddani
obowiązkowej resocjalizacji. Wobec faktu, że rząd pisowski obniżył swego czasu
podatki najbogatszym, nie należy brać
poważnie zapowiedzi zbudowania Polski solidarnej z bardziej sprawiedliwym
podziałem dóbr.
Nie należy także liczyć na uzdrowienie wymiaru
sprawiedliwości. Owszem aparat ścigania stałby się bardziej represyjny, ale
głownie w stosunku do przeciwników politycznych. Pozostaje wciąż w pamięci
samobójstwo eseldowskiej posłanki Barbary Blidy, zaszczutej przez wysłanników
wojowniczego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, zagrożonego teraz
odpowiedzialnością przed Trybunałem Stanu. Pamiętać też trzeba, że korupcja nie
jest jedynie domeną liberałów. Krótki żywot IV RP także obfitował w
spektakularne afery. Za więziennymi kratami zakończył polityczną karierę
minister sportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. To prezes P0S-u pomawiany jest o autorstwo słynnej frazy
„teraz ku… my wygłoszonej po wygranych przez jego formację wyborach. Zaraz
potem wyrzucono tysiące pracowników budżetówki zastępując ich swoimi ludźmi,
często o marnych kwalifikacjach. Jaki pożytek mógłby odnieść kraj po
zastąpieniu sitwy liberalno-ludowej kliką pisowską?
Nie widać ewentualnych korzyści, jakie mógłby odnieść kraj z
powrotu do doktryny dwóch wrogów i głoszenia wszem i wobec tezy o Polsce, jako
niemiecko-rosyjskim kondominium. Nie przysłużyła się nam wojenka braci
Kaczyńskich z Rosją, prowadzona w imię jakiś operetkowych planów budowania
polskiej strefy wpływów na części obszaru dawnego Związku Radzieckiego. W ślad
za zaostrzaniem przez polityków PiS-u antyrosyjskiej retoryki nie poszły duże
państwa unijne, które upatrują w Rosji mocny element przeciwwagi dla
ewentualnych zawirowań w dostawach ropy i gazu z Afryki i Bliskiego Wschodu, wstrząsanego od czasu do czasu przez
antyzachodni, islamski fundamentalizm. W wyniku tej nieprzemyślanej polityki
wymachiwania szabelką, przed nosem
rosyjskiego niedźwiedzia doszło do załamania się niezwykle korzystnego dla
Polski eksportu płodów rolnych i produktów żywnościowych, niwelującego w
znacznym stopniu nasz deficyt w obrotach handlowych z tym krajem.
Każdy, kto w jakikolwiek sposób może zaszkodzić Tuskowi i
Platformie staje się z automatu sojusznikiem PiS-u w walce o władzę. Nie dziwi,
więc nobilitacja stadionowych chuliganów do rangi patriotów i branie w obronę
tych pospolitych, ale jakże groźnych przestępców przez prominentnych
przedstawicieli propisowskiej prawicy. Na drugim biegunie tego egzotycznego
sojuszu grzmią z ambon, co bardziej wojowniczy hierarchowie Kościoła,
upatrującego na prawicy skutecznego wsparcia w dążeniu od obłożenia prawnymi
sankcjami nakazów i zakazów płynących z katolickiego dogmatu wiary. Pod
antyliberalnym sztandarem obok emerytów manipulowanych przez księdza Rydzyka gromadzą
się eurosceptycy, którzy upatrują w Unii hegemona, rzekomo czyhającego na
suwerenność naszego kraju. Niechęć do Brukseli nie przeszkadza tym ludziom w
czerpaniu korzyści z tytułu unijnych subwencji, dopłat do produkcji rolnej czy
apanaży z tytułu wiszenia na klamkach unijnych instytucji.
Reasumując, nie widać jakichś wymiernych korzyści zarówno dla
biednych, jaki i bogaczy z oddania sterów władzy Jarosławowi Kaczyńskiemu z
wyjątkiem niestety dość licznego narodu pisowskiego, który niecierpliwie przebiera
nóżkami i oblizuje się na myśl o dobrodziejstwach, jakie staną się jego
udziałem po obaleniu znienawidzonego Tuska. Taka zmiana nigdy nie wydawała się
liderowi tego ruchu tak bliska jak obecnie. Wystarczy obudzić jeszcze jakąś
część Polaków, a właściwie pobudzić przy pomocy patriotycznych, pustych
sloganów i populistycznych, niemożliwych do spełnienia obietnic. Pobudzić do
maszerowania i demonstracji tę część narodu, która daje się manipulować przy
pomocy teorii spiskowych i mitów, domniemanych cudów i zabobonów. Popchnąć
ludzi do swoistej rewolucji w imię zakłamanych haseł i głęboko ukrytych
osobistych korzyści politycznych hipokrytów i demagogów. Zjednoczyć w jednym
szeregu moherowe berety, agresywnych kiboli, religijnych dogmatyków i
profesorów od siedmiu boleści, żeby wymusić polityczne zmiany. Tylko czy Polska
potrzebuje właśnie takiej alternatywy? Czy to rozsądne zastępować mniejsze zło
większym? Jesienno- zimowe ochłodzenie rozpalonych głów może posłużyć do
znalezienia lepszego rozwiązania polskich problemów.


Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna