Kto tu rządzi?
Ten ma władzę, kto ma siłę. Utrata siły jest równoznaczna z
utratą władzy. Walka o dominację jest motorem napędowym ludzkiej cywilizacji.
We wszystkich systemach społecznych od tyranii po demokrację zawsze chodzi o
jedno i to samo. O zdobycie i utrzymanie władzy. Cała retoryka usiłująca
przypisać uczestnikom tych zmagań szlachetne intencje to tylko mniej lub
bardziej zręczny kamuflaż. To zasłona dymna kryjąca prawdziwe intencje dążących
do hegemonii podmiotów życia politycznego, pozwalająca im łatwiej ujarzmić lub
chociażby podporządkować sobie resztę populacji. W dzisiejszych czasach jest
trudniej niż kiedykolwiek skupić całą władzę w rękach jednej osoby, a nawet
formacji. Jeśli więc nie można przejąć całej puli, należy przy pomocy wszelkich,
możliwych do zastosowania środków wyrąbać sobie jak największą część owego
plastra miodu nazywanego sferą rządzenia.
W III Rzeczpospolitej trwa właśnie widowiskowy spektakl
przed zafascynowaną publicznością, której liczebność bije na głowę nawet tłumy
wielbicieli telewizyjnych, mydlanych seriali. Na zapleczu tej sceny działają
polityczni gracze. Wciskając odpowiednie guziki kreślą wektory, którymi z
różnym skutkiem próbują sterować życiem społeczeństwa, według wyznawanych i
głoszonych przez siebie ideologii. Wśród suwerenów za szczególnie potężny
uchodzi Kościół. Za komunizmu Kościół katolicki w Polsce był ostoją
konserwatyzmu i nie podlegał erozji podobnej do swoich zachodnich
odpowiedników, wystawionych na niszczące działanie konsumpcjonizmu i popkultury.
Z braku legalnej
opozycji przyjął na siebie zadanie miękkiej konfrontacji z reżymem. Stanowił
przewagę dla wszechobecnej i niemal wszechmocnej partii komunistycznej i
moralne oparcie dla katolickiego społeczeństwa. Z tego powodu księża, a
szczególnie hierarchowie byli, co najmniej w tym samym stopniu politykami, co
kapłanami. Są przesłanki ku temu, żeby twierdzić, że tak zostało do dziś.
Zasadność tej oceny potwierdzają wypowiedzi wysoko postawionych osób życia
publicznego po śmierci prymasa Józefa Glempa. Więcej w nich faktów o tym, co
ten szlachetny człowiek zrobił dla Polski jako polityk, niż o jego kapłańskich zasługach dla duszy ludzkiej.
Dewizą rządzących w Polsce komunistów było zawołanie. –
Partia kieruje, rząd rządzi. Komunizm upadł, ale zasada pozostała. Po pewnej
modyfikacji przejął ją zwycięski Kościół.
Konkordat, Komisja Majątkowa i wprowadzenie religii do szkół
dało klerowi potężny wpływ na wszystkie dziedziny życia w kraju. Niestety w tym
samym czasie Kościół musiał stawić czoła fali konsumpcjonizmu i laicyzacji,
która po zniesieniu granic wdarła się ze „zgniłego” Zachodu do kraju z siłą
wodospadu. Kompletnie nieprzygotowani do tej inwazji hierarchowie nie potrafili
utrzymać rządu dusz, które ochoczo ruszyły używać życia i zupełnie ignorując
siedem grzechów głównych zaciągały na konsumpcję coraz większe kredyty. Co
gorzej tym samym tropem ruszył kler, dając tym samym zły przykład szeregowym katolikom.
Z powodu braku osiągnięć na niwie ewangelizacji hierarchowie postanowili
posłużyć się państwem do szerzenia prawd wiary, inspirując prawodawcę do
wydawania nakazów i zakazów obwarowanych sankcjami z penalizacją włącznie.
Episkopat dufający sobie, że jest dyspozytariuszem jedynej,
objawionej przez Boga prawdy, uważa się za organ nadrzędny wobec państwa. Żądają,
więc hierarchowie ustanowienia takich regulacji prawnych, które wprowadziłyby w
Polsce system oparty na społecznej nauce Kościoła. Nic, więc dziwnego, że nie
tylko nie liczą się z pragnieniami i potrzebami ludzi myślących inaczej, lecz z
podziwu godną konsekwencją zwalczają wszelkie inicjatywy legislacyjne
zmierzające do prawnego uregulowania statusu mniejszości seksualnych. Polem
bitwy światopoglądowej bywa najczęściej sala Sejmu, gdzie prawicowa, inspirowana
przez Kościół nadreprezentacja poselska
nie dopuszcza do debaty nad jakąkolwiek legalizacją jednopłciowych związków
partnerskich i do pozytywnego unormowania leczenia bezpłodności metoda in
vitro.
Katolicy mają prawo wierzyć, że Kościół jest święty, bo jest
w nim Duch Święty, ale dla niekatolików jest to tylko godna szacunku wspólnota
wierzących, której duchowi przywódcy nie mają prawa zabraniać innym żyć według
własnych upodobań, o ile te nie naruszają praw innych ludzi. Nie powinni łączyć
tego co Boskie z tym co cesarskie. Chrystus nie pisał listów do rzymskich
senatorów i nie podejmował prób uzyskania wpływu na rzymskie prawo. Nie brał
udziału w państwowych uroczystościach. Głosił swoją naukę ludziom, pokazywał im
drogę prowadząca do zbawienia. Dziś Kościół Chrystusowy ma nieporównywalnie
większe możliwości głoszenia ewangelii od swego, Boskiego założyciela.
Do dyspozycji
polskiego duchowieństwa stoi tysiące świątyń, zapełniających się wiernymi. W
tysiącach szkół młodzież chodzi na lekcje religii. Głoszący Słowo Boże i
społeczną naukę Kościoła mogą korzystać z elektronicznych i papierowych mediów.
Zwrócono Kościołowi z naddatkiem zabrany przez komunistów majątek. Atakowane
często przez księży za bezbożność państwo utrzymuje ich za pośrednictwem
Funduszu Kościelnego. Może, więc nadszedł czas, aby nie obciążać wyłącznie
innych za demoralizację katolickiego w większości społeczeństwa, tylko winnych
poszukać także we własnych szeregach. Metoda wykluczania ze społeczeństwa ludzi
niemieszczących się w oficjalnym kanonie ideologicznym źle się bowiem kojarzy i
już dawno temu doszczętnie się skompromitowała.


Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna