Bitwa warszawska
Onegdaj media obiegła informacja o
decyzji pewnego dyrektora szkoły, który powołał do życia klasę dla jednego
ucznia. Czytając nagłówek można było odnieść wrażenie, że zapowiadana na dalsze
lata katastrofa demograficzna spadła już na nasz kraj nagle, i to z prędkością
iście kosmiczną. Wprawdzie mało, kto teraz czyta coś więcej, poza gigantycznymi
tytułami, ale ci nieliczni czytelnicy, którzy chcieli dotrzeć do sedna sprawy
dowiedzieli się czegoś zupełnie innego. Otóż łebski dyrektor jednym cięciem
przeciął węzeł gordyjski, zawiązany przez dziewięcioletniego łobuza, bijącego
szkolnych kolegów oraz terroryzującego, przy pomocy ostrych odłamów
potłuczonych szyb. Bezkarny gówniarz tak się rozzuchwalił, że grono pedagogiczne
musiało wystraszonej dzieciarni użyczyć pokoju nauczycielskiego, jako
bezpiecznego miejsca do spożywania śniadań. Przeto odważny belfer utworzył
specjalną klasę dla początkującego bandyty, nie licząc się kosztami, opłaconymi
pieniędzmi podatnika. Decyzja ta spotkała się ze zmasowaną krytyką, bynajmniej
nie z powodu nieuzasadnionych społecznie kosztów, lecz ze względu na rzekomo
krzywdzące wobec zestresowanego uczniaka, odizolowanie go od uczniowskiego
środowiska. W rezultacie oburzeni rodzice ancymonka przestali go posyłać do
nieprzyjaznej mu szkoły.
Ten zdawałoby się mało znaczący
incydent szkolny urasta jednak do rangi symbolu naszych czasów, w których wszystko,
co proste, zrozumiałe i skuteczne zostało opatrzone etykietą prostactwa,
odrzucone i ostatecznie zastąpione zbiorem eufemizmów, na nowo opisujących
świat wokół nas. Według tego zbioru nie ma łobuzów - są osoby społecznie
nieprzystosowane. Nie ma bandytów – są sprawcy przestępstw. Słuszność i prawda
są już tylko elementami gry słów, a rozliczne instytucje, na wszystko znajdują
odpowiednie słowo i procedurę. Dominuje edukacja z mydlanych, telewizyjnych
seriali. Problemy, które kiedyś można było wytłumaczyć i rozwiązać w prosty sposób,
dziś wymagają pseudonaukowej interpretacji i skomplikowanej terapii. To, z czym
kiedyś, z powodzeniem radził sobie chłopski rozum, teraz często nie podaje się uczonym,
magisterskim głowom. Formę od treści dzieli dziś przepaść. Wymyślne i bogato
prezentujące się opakowanie ma się nijak do ubogiej i marnej zwartości. Dotyczy
to zarówno sfery materialnej jak i duchowej. Miałkość i nijakość przesłania
duchowego odzwierciedla, a często także determinuje marną jakość dóbr
materialnych powszechnego użytku.
W imię hasła, że przemoc rodzi przemoc,
systemowo ulegamy przemocy. Bezkarność rozzuchwala chuliganów, łobuzów i
początkujących bandytów. Mamy do czynienia z wyraźną nadinterpretacją praw
przestępcy w stosunku do praw ofiary. Doświadczamy na własnej skórze, że
permanentnym pobłażaniem nie da osiągnąć społecznej harmonii. Z ery nadużywania
przemocy społeczności w stosunku do jednostki przeszliśmy gładko do
odwrotności, kiedy to jednostka zaczyna terroryzować ubezwłasnowolnione z
własnej woli społeczeństwo. Wśród młodych ludzi łobuzowanie było i jest
zjawiskiem naturalnym. Różnica polega, więc n tym, że w przeszłości rodzic lub
wychowawca dość skutecznie likwidował początki rozwydrzenia paskiem od spodni.
Dziś za taki czyn sam zostałby ukarany. Pozostają, więc pseudonaukowe metody
terapeutyczne, z których łobuziaki śmieją się do rozpuku. Co będzie dalej? Czy dyrektor
więzienia każe wybudować nowy areszt dla osadzonego, któremu zachce się dręczyć
innych więźniów? A może dowódca jednostki wojskowej zorganizuje odrębny tok
służby dla żołnierza, który źle będzie znosił towarzystwo innych wojaków?
Takie i podobne pytania powinni
zadawać sobie nieustannie ludzie, którym powierzono ster rządów naszego
państwa. Tymczasem polityczna elita w najlepsze bawi się w „bitwę warszawską”.
Na rok przed wyborami samorządowymi odwoływanie nieźle wywiązującej się ze
swoich zadań prezydent Warszawy zdaje się nie mieć żadnego sensu. Tak się tylko
wydaje normalnemu człowiekowi, ale nie politykom, którzy urządzili sobie w
stolicy poligon doświadczalny przed kolejnymi, ogólnokrajowymi wyborami, w
których zwycięstwo może im przynieść władzę i nieograniczony dostęp do
państwowej kasy, na kilka następnych lat. Na tej szkaradnej wojence wszystkie
metody są dozwolone. Nawet posługiwanie się symbolem Warszawy walczącej na
śmierć i życie z niemieckim okupantem. Właśnie ten element kampanii wyborczej
najlepiej obrazuje prawdziwe intencje ludzi, którzy rozpętali tę kosztowną,
społecznie zbędną awanturę. Czy od ludzi, którzy nieustannie skaczą sobie do
gardeł i wzajemnie poniewierają w politycznym klinczu można oczekiwać
rozwiązania prawdziwych problemów nurtujących społeczeństwo?


Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna