piątek, 27 maja 2011

Matecznik dobrobytu


Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Barak Obama podróżuje po krajach Europy w glorii wielkiego przywódcy Wolnego Świata, któremu udało się skutecznie dosięgnąć najniebezpieczniejszego terrorystę naszych czasów, bezlitosnego mordercę tysięcy niewinnych ludzi, Osamę bin Ladena. Chwała za to Ameryce, że chce i potrafi skutecznie pełnić rolę światowego szeryfa, ponosząc niemałe koszty materialne i narażając życie swoich żołnierzy. Światowy terroryzm wywodzący się głownie z siedlisk ortodoksyjnego islamu zdaje się przegrywać z dążeniami do lepszego życia gwałtownie rosnącej populacji muzułmanów na świecie. Trwający już od dziesięcioleci napór ubogich imigrantów na mateczniki dobrobytu nasila się nieustannie stawiając w kłopotliwej sytuacji rządy krajów opływających w bogactwo.                                                                                                                   Wyznawcy proroka Mahometa biją wprawdzie pokłony Allachowi klękając na dywaniku na głos muezina rozlegający się ze szczytów minaretu, ale w międzyczasie dzięki nowoczesnej elektronice napawają się widokiem długonogich, półnagich hurys spacerujących po kolorowych ulicach zachodnich miast. Patrząc na te cuda nie chcą już czekać na obiecywany przez mułłów wątpliwy raj w zaświatach, skoro mają go na wyciagnięcie ręki, czyli po drugiej stronie Morza Śródziemnego. Zamiast przeciskać się przez przerażającą i bolesną furtę śmierci wolą mniejsze ryzyko podczas forsowania łaskawszego niekiedy morza, na przeładowanych do granic możliwości chybotliwych łajbach.`
Zachwyconych wizją życia w ziemskim raju jest miliony a tylko ułamek procentu z nich, najodważniejszych, najsprytniejszych i najbardziej zdeterminowanych rusza ku brzegom bogatej i hojnej, socjalnej Europy po złożeniu przewoźnikom haraczu z oszczędności całego życia.
  Zachodni Świat broni się przed napływem ubogich sąsiadów na wszelkie sposoby stawiając administracyjne, prawne i fiskalne bariery niechcianym przybyszom, posuwając się nawet do ich deportacji, ale niewiele może, zmuszony do przestrzegania praw człowieka, które sam wymyślił i ustanowił. Rządy nie są, więc w stanie powstrzymać tych nieustannie cieknących strumyczków spragnionych lepszego życia nieszczęśników, które rozlewają się w miejskiej przestrzeni bogatych krajów tworząc zwarte akweny odmiennych kulturowo społeczności, ochoczo korzystających z przywilejów socjalnych, przysługujących wielodzietnym rodzinom o dochodach niższych od krajowego minimum socjalnego.
Ci, którym się nie udało uciec spod władzy bezlitosnych satrapów wystawiają ku niebu satelitarne anteny i z zazdrością patrzą jak na elektronicznych obrazkach ich pobratymcy używają życia na równi z niewiernymi, którzy jakby kpiąc sobie z obietnic Proroka urządzili sobie raj tu i teraz.
Nic jednak nie trwa wieczne. Nawet ludzie Wschodu nawykli do zginania karku przed zwierzchnictwem mają ograniczoną wytrzymałość do dźwigania jarzma nałożonego przez mniej lub bardziej okrutnych dyktatorów. Tym bardziej, że w dobie wszechobecnej, elektronicznej informacji coraz trudniej jest zabełtać ludziom w głowach przy pomocy pustych frazesów i utrzymać w totalnym posłuszeństwie. Dlatego zawrzało wreszcie w arabskiej części Afryki i na Bliskim Wschodzie. W niektórych krajach jak Tunezja i Egipt dyktatorzy ulegli presji tłumu i ustąpili zanim pożoga ogarnęła kraj a liczba śmiertelnych ofiar była jeszcze niewielka. W innych jak Syria, trwają krwawe demonstracje a w Libii toczy się wojna domowa.
Gnębione przez tyranów społeczeństwa uwierzyły, że mogą ich obalić i otworzyć sobie bramy wolności a odebrane satrapom bogactwa staną się ich udziałem. Nie zdają sobie sprawy, że każda rewolucja jest bolesnym wstrząsem dla gospodarki i niesie ze sobą znaczne obniżenie poziomu życia wstrzymując a często cofając rozwój kraju na długie lata.
Rozczarowanym rewolucjonistom pozostanie, więc exodus na wymarzone wyspy szczęścia, które powstały także z ich udziałem, bowiem nie jest tajemnicą, że kumulacja bogactwa w luksusowych enklawach Zachodu dobywała się również kosztem eksploatacji kolonialnej i postkolonialnego wyzysku ludności zamieszkałej na ogromnych obszarach świata. Wtedy może nastąpić eksplozja, która zburzy mateczniki dobrobytu. - Jak uniknąć tej apokalipsy? – zastanawiali się przywódcy światowi, których Obama wezwał na naradę do Paryża. Na razie nie znaleźli dobrej odpowiedzi na to pytanie. Quod capita, tot sensus. 

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna