W świetle jarzeniówek srebrzysta szadź obejmowała gałęzie drzew stojących tu w mroźnym uścisku. W żadnego okna nie padała na ulicę jasna smuga światła i gdyby nie strużki dymu sączące się tu i ówdzie z kominów można by przysięgnąć, że ten widok to coś na kształt fatamorgany wyłaniającej się ze śniegowej pustyni. Zdałem sobie sprawę, że środku sporej miejscowości złożonej z kilkuset zabudowań jestem zupełnie sam, odcięty od innych ludzi zawartymi na głucho drzwiami i ciemno połyskującymi szybami okien. Zacząłem, więc w myślach zadawać sobie pytania i sam na nie odpowiadać.
- Czy to możliwe, żeby wszyscy taksówkarze tak wcześnie zrobili sobie fajerant w nocy z soboty na niedzielę? - Może zbyt długo grzali silniki na siarczystym mrozie, na próżno oczekując na klientów, których sroga zima odstraszyła od nocnych wojaży? Odpowiedziałem sobie twierdząco na te pytania i nie zwlekając dłużej ruszyłem ulicą Głowackiego w stronę trasy szybkiego ruchu. Od domu dzieliło mnie jeszcze dobre sześć kilometrów. Chwilę później ostatnie domy wylotowej ulicy zniknęły mi sprzed oczu spowite białą mgiełką. Zostałem sam z mroźną nocą wokół i nie zaświtała mi w głowie najmniejsza myśl o tym, że na ulicach uśpionej stolicy słychać już chrzęst stalowych gąsienic i warczenie silników po pancerzami.
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna